Okres urlopowy dla jednych bywa wybawieniem, dla innych
prawdziwym przekleństwem. Jednym pozwala stanąć na nogi, innym przysporzyć
tylko kłopotów. Na pewno coś o tym może powiedzieć naczelnik wydziału policji w
Oslo, gdy z powodu licznej absencji swoich podwładnych do sprawy brutalnego
zabójstwa młodej kobiety przydzielić musi dwóch swych najlepszych, a zarazem
nienawidzących siebie nawzajem ludzi.
Komisarz Harry Hole od samego początku przejawia brak zainteresowania
śledztwem. Załamany niepowodzeniem schwytania winnego śmierci jego byłej
partnerki, prawie cały swój czas poświęca jedynej czynności, piciu. Alkohol
zawsze był dla niego ucieczką od rzeczywistości. Kołem ratunkowym w chwilach
osobistych upadków, niepowodzeń. Potrzebą stoczenia się na samo dno, by móc się
odbić, na nowo narodzić, być niczym feniks, który zawsze odradza się z
popiołów. Ale nie tym razem. Coś cienkiego, niewidocznego pękło. Pewna
nieprzekraczalna granica została przekroczona. Harry zamiast odbić się od dna,
wręcz przystaje, a nawet zaczyna kopać głębiej. Tego przełożeni znieść już nie
mogą. Sporządzają odpowiednie pismo z wypowiedzeniem, które musi tylko podpisać
naczelnik Biura Kryminalnego, lecz ten jest aktualnie na
kilkutygodniowym urlopie...
Nie wiem, czy zwolnienie z pracy, czy jakiś wewnętrzny głos
sprawia, że komisarz postanawia wziąć się w garść i ostatnie dni w robocie
uczciwie przepracować. Prawie uczciwie. Ciągle odmawia zajmowania się sprawą
zamordowanej kobiety. Woli odnaleźć porwaną z przed domu utalentowaną
piosenkarkę, szykującą się do zagrania głównej roli w letnim musicalu. Pech
chce, iż obie te sprawy bardzo szybko skrzyżują się ze sobą, a w międzyczasie
dojdzie do kolejnych zbrodni. Czy na ulicach Oslo po raz pierwszy od
niepamiętnych czasów grasuje seryjny morderca? Dowody na to mocno wskazują.
Rozpoczyna się pościg za nieuchwytnym Kurierem śmierci.
Ostatnia część „Trylogii z Oslo” praktycznie niczym nie
zaskakuje. Nesbø ciągle trzyma bardzo wysoki poziom, jeśli chodzi o
konstruowanie intrygi kryminalnej. Gdzieniegdzie spotkać można się w prawdzie z
zarzutem, braku w tej książce spektakularnego schwytania/ukarania Księcia,
winnego śmierci partnerki komisarza -gdyż w końcu Harry osiąga swój cel i rozwiązuje
sprawę, która od dłuższego czasu nie dawała mu spokoju, i która tak naprawdę
przysporzyła mu więcej problemów, niż korzyści. Jednak mi osobiście rozwiązanie
zaproponowane przez autora nie przeszkadza. Wręcz przeciwnie uznaję to za duży
plus, że potrafił powstrzymać się przed wysadzeniem w powietrze połowy miasta,
zabiciem setki typów z spod ciemnej gwiazdy, a wszystko to w imię sprawiedliwości.
Jednym słowem Nesbø postawił na naturalność, niż na tanią sensację rodem z
hollywoodzkich filmów. Nieco inaczej wygląda sytuacja ze złapaniem Kuriera
śmierci. Sama budowa fabuły począwszy od pierwszego zabójstwa, a skończywszy na
motywach działania mordercy nie może budzić najmniejszych zastrzeżeń. Dla mnie
„Pentagram”, jeśli chodzi o sam pomysł na zbrodnię i jego realizację, jest
najlepszą książką z całej trylogii. Ale… No właśnie, jest jedno ale. Dotyczy
ono rozmowy komisarza z przestępcą chwilę po jego zdemaskowaniu. W pewnym
momencie wyciąga on pistolet w kierunku Harrego i… I dzieją się rzeczy, których nie rozumiem.
To znaczy, czytelnik zostaje zmuszony przez pisarza o dopowiedzenie sobie, co
też mogło się wydarzyć podczas tego spotkania. Z tym akurat problemu nie ma,
jednak, albo z moją wyobraźnią jest coś nie tak, albo czegoś nie potrafiłem
dostrzec, gdyż kiedy tworzyłem logiczny ciąg zdarzeń, postępowanie bohaterów w
nim było wręcz irracjonalne. Odniosłem wrażenie, jakby autor zabrnął w ślepą
uliczkę i zamiast się cofnąć, postanowił improwizować. Szkoda, bo przez ten
drobny zgrzyt tworzy się niepotrzebna rysa na powieści, mogąca u niektórych rodzić
poczucie rozczarowania. I dlatego książce daję zamiast piątki, cztery i pół.
quidam
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz