poniedziałek, 25 marca 2013

Wolf Kielich - Podróżniczki. W gorsecie i krynolinie przez dzikie ostępy

Jest wiek XIX. Kobiety nie mają wiele do powiedzenia. Ideał - to panna skromna, cierpliwie wyczekująca zamążpójścia, aż rodzice wybiorą odpowiednią „partię”. Kobieta jest pozbawiona praw, mąż dysponuje jej majątkiem, może go przepuścić, sprzedać bez jej zgody. Uzyskanie rozwodu jest praktycznie niemożliwe. Kobieta, zamknięta w domu, przy rodzinie, spędza czas na haftowaniu, czytaniu bogobojnych powieści i graniu na pianinie.

A jednak nie wszystkie kobiety poddawały się swojemu losowi. Znalazły się wśród nich odważne i zdeterminowane podróżniczki, dla których odległe wyprawy stały się sensem życia. I choć w wielu sprawach dalej przestrzegały konwenansów – przedzierały się przez dżunglę w gorsecie, długiej spódnicy i kapeluszu na głowie – to ich śmiałość, chęć poznania, determinacja zaczęły wzbudzać podziw i szacunek społeczeństwa.

Spośród 14 portretów podróżniczek prezentowanych w książce największe wrażenie wywarła na mnie angielska pielęgniarka Kate Marsden, która, by nieść pomoc trędowatym na Syberii, odbyła podróż częściowo konno, częściowo na saniach liczącą 13 tysięcy kilometrów. Był to czas kiedy kolej transsyberyjska jeszcze nie istniała. By przejechać Syberię do Jakucji trzeba było korzystać z sań pocztowych, bez przyzwoitych zajazdów, przy braku jedzenia i narażając się na napady rabusiów i ataki wilków. Trudy kilkumiesięcznej podróży były wprost niewyobrażalne, ostatni etap Kate Marsden musiała przebyć konno. Pod koniec dnia dostawała silnych skurczów podbrzusza i ud, całe ciało pokrywało się bąblami od ukąszeń komarów. Konie zapadały się w kałużach błota, a wędrujący co rusz natykali się na ślady agresywnych niedźwiedzi syberyjskich. Kiedy dotarła do Jakucji była świadkiem scen nieprawdopodobnych, pisanie o nich sprawiało jej wyraźną trudność. Trąd wśród Jakutów był znany od wieków. Z osobami zarażonymi społeczność obchodziła się bezwzględnie – wyrzucała z rodziny i przez resztę życia nikt z krewnych się z nimi nie kontaktował. Trędowaty zsyłany był w głąb lasu, tam musiał zbudować sobie chatę i samotnie w niej zamieszkać. Kate odwiedziła kilkadziesiąt miejsc, w których trędowaci próbowali się utrzymać przy życiu w środku tajgi. Aby do nich dotrzeć przebyła po bezdrożach Jakucji trasę 3 tysięcy kilometrów konno, w drewnianym siodle. Nawet mężczyźni urodzeni w tych stronach nie powtórzyliby tego wyczynu. Po powrocie Kate Marsden utworzyła fundusz dla trędowatych. Dzięki pieniądzom, które pozyskała zbudowano szpital, funkcjonujący do lat sześćdziesiątych XX wieku. Podczas wyprawy na Syberię podupadła na zdrowiu i nigdy już całkowicie nie wyzdrowiała.

Inne podróże pań były nie mniej ekscytujące. Dawały sobie radę wśród kanibali i łowców głów w afrykańskiej dżungli, w niedostępnym Tybecie czy wśród buszu u Aborygenów. Na spotkania z tubylcami nie wyruszały z bronią gotową do strzału, jak większość mężczyzn, dzięki temu lokalna ludność mniej się ich obawiała i bardziej im ufała. Łatwiej nawiązywały kontakty. Dzięki chęci poznania miejscowych kultur starały się zrozumieć ludzi i ich życie, niosły pomoc i starały się chronić tubylców przed wpływami białego człowieka.

Zachęcam wszystkie panie do tej fascynującej lektury. Czyta się świetnie. Polecam.

Hanka