czwartek, 18 kwietnia 2013

Martyna Wojciechowska - Kobieta na krańcu świata 3

„W Polsce jestem niezależną kobietą sukcesu i samotną matką. Mam swoje mieszkanie, pieniądze, które sama zarobiłam i mogę decydować, na co je wydam… W Afganistanie za rządów talibów musiałabym nosić burkę, siedziałabym w domu i nie mogłabym opuszczać go bez towarzystwa ojca, męża, czy syna (…). W Nepalu mogłabym mieć trzech, a nawet sześciu mężów, których wybraliby dla mnie rodzice (…). Prawda bowiem jest taka, że nasz los w dużej mierze zależy od tego w jakiej części świata przyszliśmy na świat. Jestem wdzięczna wszystkim moim bohaterkom za to, że były tak otwarte i serdeczne, że podzieliły się ze mną często bardzo intymnymi i niejednokrotnie bolesnymi doświadczeniami ze swojego życia”. 

Tak zaczyna się trzecia część książki Martyny Wojciechowskiej pt. „Kobieta na krańcu świata”. Znana podróżniczka i redaktorka opisuje w niej losy kobiet z różnych krajów i kontynentów, poznaje ich pasje i marzenia.

Pierwszą stacją podróży są Indie. Poznajemy kulturę tak odrębną od naszej, całkiem inne obyczaje; gdzie wciąż jest przestrzegany surowy podział społeczeństwa na kasty, a urodzenie przez matkę dziewczynki stanowi problem i obciążenie dla całej rodziny. Następny przystanek to leżące na Oceanie Spokojnym egzotyczne Wyspy Samoa. Jest to kraj o najniższym na świecie wskaźniku przestępczości. Wszędzie panuje atmosfera relaksu i odprężenia.

W Meksyku zapoznajemy się z historią 24-letniej Hildy, będącej jedną z dwóch tylko kobiet w tym kraju, które są matadorkami. Poznajemy kulisy walk na corridzie oraz różne szczegóły dotyczące tego, uważanego za typowo męski, zawodu. W Nepalu, którego mieszkańcy nazywają Europejczyków butter people, czyli „ludźmi z masła” stykamy się z kolejną ciekawostką. Jedna kobieta może poślubić tam kilku mężczyzn, którzy są braćmi. Ich liczba jest dowolna: dwóch, trzech, a nawet więcej. Najbardziej wstrząsający fragment książki stanowi dla mnie opis jednego z najbiedniejszych afrykańskich miast – Ghany. Autorka odwiedziła znajdujący się tam obóz dla czarownic, w którym przebywają kobiety oskarżone o czary. Czekają tam na rytuał oczyszczenia, by móc wrócić do swego dawnego życia i do rodzinnej wioski.

Postaciami, które najbardziej przypadły mi do gustu są dwie kobiety z dwóch różnych miast w Australii. Pierwsza z nich to Shirley, prowadząca park dla opuszczonych zwierząt. Oboje z mężem zawsze lubili przyrodę i zwierzęta. Postanowili więc rozpocząć hodowlę ptaków na terenie swojego domu – jako hobby. W dużym ogrodzie stanęło kilka klatek. Wkrótce pojawiły się także kangury i koale. Okoliczni mieszkańcy zaczęli podrzucać kolejne młode, osierocone zwierzęta. Tak powstał park, który obecnie rozrósł się do bardzo dużych rozmiarów. Gdyby nie pomocna dłoń właścicieli – wiele spośród tych młodych, pozbawionych opieki zwierząt byłoby skazanych na śmierć.

Druga z bohaterek to, pochodząca z Sydney, 48-letnia Heather, która dopiero w wieku 40 lat zaczęła realizować swoje pasje. Dziś poświęca się ulubionym sportom: skokom ze spadochronem, nurkowaniu oraz wspinaczkom górskim. Jest zdobywczynią dwóch rekordów świata w tzw. lotach w wingsuicie, czyli ekstremalnych skokach ze spadochronem. Jest tylko kilka kobiet na świecie uprawiających ten typ sportu. Jak twierdzi Heather: „Kiedy robisz rzeczy, które sprawiają ci przyjemność, to łatwiej jest zachować młodość”.

Książka „Kobieta na krańcu świata” ukazuje fascynujące, różnorodne miejsca i kulturę całkiem inną od naszej. Czytamy fragmenty z życia tak różnych od siebie kobiet. Jedne spełniają swoje marzenia, oddają się zainteresowaniom; inne poddają się tradycji i wzorcom narzuconym przez społeczeństwo. Każda z nich inaczej pojmuje swoją rolę i co innego uważa za osobiste szczęście. Moim zdaniem to właśnie trzecia część cyklu „Kobieta na krańcu świata” jest najlepsza. Zachęcam do przeczytania ich wszystkich. Polecam też obejrzenie programu telewizyjnego pod tym samym tytułem!

aja