piątek, 8 maja 2015

Dmitry Glukhovsky - Metro 2033

Moskwa kilkanaście lat po wojnie nuklearnej. Ci, którzy przeżyli bombardowanie miasta zamieszkują perony nieczynnego metra. Ich życie ogranicza się głównie do uprawy jadalnych grzybów, hodowli zwierząt, handlu rzeczami znalezionymi i przyniesionymi z zewnątrz przez śmiałków zwanych stalkerami, a także walki ze stworami powstałymi w wyniku promieniowania. Bez większej wiary o lepsze jutro próbują choć w drobnym stopniu zachować namiastkę świata, który utracili.

Nastoletni Artem, mieszkający na jednej z końcowych stacji  o nazwie WOGN pewnego dnia otrzymuje zadanie dostarczenia pilnej wiadomości do miejsca zwanego Polis. Rozpoczynając wędrówkę nie  przypuszcza, że droga, jaką przyjdzie mu przebyć, usiana będzie wieloma niebezpieczeństwami, o jakich nawet mu się nie śniło. Czy Artemowi uda się szczęśliwie wykonać misję i dotrzeć do celu na czas? Musi się śpieszyć, gdyż w każdej chwili jego rodzima stacja może zostać zniszczona przez tajemniczych Czarnych, atakujących WOGN za każdym razem coraz to z zwiększą siłą.

Mam problem z oceną książki Dmitry'ja Glukhovsky'ego. Niewątpliwie brawa mu się należą za sam pomysł wykorzystania moskiewskiego metra, jako być może ostatniego bastionu na Ziemi, w którym po wielkiej i wyniszczającej wojnie żyją ludzie. Świat ten, o dziwo, bardzo przypomina ten nasz. Każdy dworzec stanowi oddzielne państewko, z własną władzą, wojskiem itp. Na jednej stacji panuje ustrój komunistyczny, na innej kapitalistyczny lub faszystowski. Państewka te albo walczą ze sobą, albo współpracują, tworząc różnego rodzaju konfederacje czy związki. To co najbardziej mi się spodobało, to że zaraz po zasiedleniu metra wybuchły trwające półtora roku krwawe walki o to, jaki ustrój będzie  w nim panował. W jednej chwili wszyscy zapomnieli, dlaczego mieszkają pod ziemią i zamiast wspólnie połączyć siły i razem utworzyć w miarę normalne warunki do życia, wykorzystali pierwszą lepszą okazję do dalszego siebie zabijania. Oczywiście żadna z frakcji nie zwyciężyła, a w wyniku rozejmu metro podzielono na strefy kontrolowane przez jednych, bądź drugich. Można rzec, wszystko zostało po staremu, człowiek jaki był na górze, taki pozostał na dole.

Oprócz konstrukcji samego świata, w książce spodobał mi się również pewien pogląd, mówiący iż wyniku zmian jakie zaszły na powierzchni ziemi wykształciły się istoty, które odebrały ludziom palmę pierwszeństwa w królestwie zwierząt. Pada nawet nazwa dla tego nowego gatunku – „homo novus”. Zresztą takich smaczków w „Metrze 2033” jest więcej. Niestety są też rzeczy, które nie do końca udały się autorowi. Przede wszystkim główny bohater. Artem jest postacią bezbarwną, pozbawioną cech indywidualnych, nieporadną, bazującą tylko na własnym szczęściu, a nie umiejętnościach. Zresztą śledząc jego losy bardzo szybko można zauważyć pewien powtarzany schemat, Artem wpada w kłopoty, ktoś mu pomaga, po czym tamten ginie, ale od razu z pomocną dłonią przychodzi mu ktoś nowy i tak w kółko. Odniosłem także wrażenie, że Glukhovsky snując swoją opowieść wprowadził do niej za dużo pomysłów. Widać to dobrze na przykładzie głównego bohatera. Artem ze zwykłego młodzieńca staję się nagle potencjalnym zbawcą ludzkości, a każdy jego krok sterowany jest przez siły wyższe.

Podsumowując, „Metro 2033” jest książką moim zdaniem o nie do końca wykorzystanym potencjale. W prawdzie wiele rekompensuje zakończenie, gdzie sporo zostało wyjaśnione zwłaszcza w kwestii zdarzeń mających miejsce wokół bohaterów. Jednak, gdyby autor zrezygnował z kilku pomysłów i bardziej popracował nad postaciami, wyszłoby to powieści na lepsze.

quidam