poniedziałek, 20 kwietnia 2020

Wojciech Tochman - Pianie kogutów, płacz psów


Pianie kogutów, płacz psów to reportaż, w którym Wojciech Tochman kontynuuje rozpoczęte w książkach Jakbyś kamień jadła i Dzisiaj narysujemy śmierć poszukiwania odpowiedzi na pytanie jak wygląda życie w kraju, gdzie doszło do ludobójstwa. Kiedy człowiek, z dnia na dzień, stawał się bestią skłonną czynić w stosunku do innych rzeczy straszne, wręcz niewyobrażalne. O ile w przypadku Bośni (Jakbyś kamień jadła) i Rwandy (Dzisiaj narysujemy śmierć), w różnicach na tle narodowościowym i etnicznym należy upatrywać przyczyn tragedii, to patrząc na Kambodżę, trudno znaleźć jakikolwiek sensowny powód, dlaczego brat na brata podniósł rękę.

Choć od panowania Pol Pota minęło wiele lat, mieszkańcy Kambodży ciągle nie potrafią zapomnieć tamtych wydarzeń. Strach nadal zakorzeniony jest głęboko w nich. „Dzieci czasu Pol Pota przekazują dzieciom nieufność. Uważaj, z kim się zadajesz. Nie gadaj za dużo. Nie wyrażaj własnego zdania. Nie wychylaj się. Nie pytaj, po co za dużo wiedzieć. Nie miej przyjaciół…”[1]. Do tego dochodzi masa innych problemów. Około połowa kobiet w ciąży ma anemię, co piąte pięcioletnie dziecko cierpi na niedożywienie, tylko cztery procent mieszkańców ma wykształcenie wyższe, wielu nie umie pisać ani czytać, większość pracuje bez umowy, co drugi załatwia swoje problemy fizjologiczne poza miejscem zamieszkania. Można tak wymieniać jeszcze długo. Trauma oraz wszechobecna bieda – to są obecnie najważniejsze problemy współczesnej Kambodży.

Książka podzielona została na trzy części, z czego pierwsza wspólnie z trzecią tworzą coś w rodzaju spinającej klamry, gdzie wątki z jednej kontynuowane są w drugiej. Poznajemy tutaj historię ludzi, którzy z różnych przyczyn postradali zmysły i zostali umieszczeni przez najbliższych w przydomowych klatkach. „Sokni siedzi w klatce od czternastu lat. Klatka, dwa metry na metr dwadzieścia, na dwa metry wysoka, stoi na słupach pół metra nad ziemią, a raczej nad tym, co mężczyzna od lat wydala"[2]. Podejrzewa się, że takich osób mogą być tysiące. Chorzy psychicznie zamiast otrzymywać fachową pomoc, z początku leczeni są przez znachorów, szamanów, czy zielarzy. Diagnoza? Opętanie przez złe duchy. Metody leczenia? Przeróżne. „W pewnej wsi uzdrowiciel zrobił wywar z kilku kilogramów chili i zmuszał chorego do inhalacji. Chciał zagazować w nim ducha, zagazował chorego”[3]. Jeżeli kuracje nie pomagają, chorzy w zamknięciu pozostają do swoich ostatnich dni. O fachową pomoc zresztą bardzo trudno. Raz, że większości na nią nie stać, dwa - w Kambodży brakuje po prostu specjalistów. „…w całej Kambodży pracuje dziś pięćdziesięcioro psychiatrów, większość w Phnom Penh. Codziennie konsultuje się tam pół tysiąca pacjentów. Doktorzy nie mają czasu na właściwą diagnozę. Przepisują lekarstwa, które powinny uspokoić, zamroczyć. Rodziny często nie mają na nie pieniędzy. Zwłaszcza na dalsze regularne leczenie…”[4]. Problem ten, na szczęście, nie jest zamiatany głęboko pod dywan i w ramach programu „Zerwać łańcuchy” lekarze z Transcultural Psychosocial Organization (TPO) jeżdżą po Kambodży, próbując za darmo leczyć uwięzionych chorych. Do wszystkich w prawdzie nie są w stanie dotrzeć, ale mały krok ku poprawie został uczyniony.

Część środkowa z kolei zarysowuje współczesny obraz Khmerów, codzienną ich walkę o jakieś jutro. Odwiedzamy stare kino zbudowane w latach pięćdziesiątych ubiegłego wieku, aktualnie zamieszkiwane przez kilkanaście rodzin. „Każdy pokój to mroczna jama, światło wpada do niej jedynie przez drzwi i okno tuż obok. Jeśli w oknie jest szyba, bo zwykle są deski”[5]. Salę główną zajmują najbiedniejsi, śpiąc u podnóża stale rozrastającej się góry. „Rośnie każdego dnia od czternastu lat, żyje, tętni. Budują ją lokatorzy, odkąd tutaj mieszkają: śmieci, kości, a jakby dobrze pogrzebać, to i płody ludzkie, szczątki dzieci, szczątki dorosłych”[6]. Śledzimy losy trójki kobiet wyrzuconych z domów, ponieważ tam gdzie mieszkały, postanowiono zbudować domy dla bogatych. Zaglądamy do cegielni, gdzie w niewolniczych warunkach pracują kilkunastoletnie dzieci. „W raporcie na ten temat jej eksperci piszą o niedawnych wypadkach: trzej chłopcy w trzech cegielniach stracili ręce. Najmłodszy – siedem lat, najstarszy czternaście. Średni dziewięć. Zmarł”[7]. Przyglądamy się starszym, zmuszanym przez bliskich do żebrania. „Stary też musi jeść – mówi ta pierwsza, przy której się zatrzymaliśmy. Urzęduje tutaj co rano od dziesięciu lat. Ma osiemdziesiąt”[8]. Poznajemy w końcu znaczenie słowa baksbat, czyli zespołu złamanej odwagi.

Pianie kogutów, płacz psów potrafi wstrząsnąć, przytłoczyć. Wojciech Tochman bez ubarwień, bez niepotrzebnych chwytów literackich opisuje zastaną rzeczywistość. Nie ocenia, nie interpretuje, pozostawiając to zadanie czytelnikowi. Mało tutaj bezpośrednich odwołań do czasów ludobójstwa, choć i takie we wspomnieniach bohaterów się pojawiają. Jednak, tak jak na wstępie było wspominane, książka nie dotyczy ludobójstwa, tylko ukazuje Kambodżę tu i teraz. Przedstawia kraj niepotrafiący skutecznie uwolnić się od demonów przeszłości.

quidam


[1] Wojciech Tochman, Pianie kogutów, płacz psów, Kraków 2019, s. 160-171.
[2] Tamże, s. 52.
[3] Tamże, s. 48.
[4] Tamże, s. 56.
[5] Tamże, s. 72.
[6] Tamże, s. 72.
[7] Tamże, s. 95.
[8] Tamże, s. 107