poniedziałek, 26 listopada 2012

Piotr Kraśko - Świat w pigułce, czyli Teksas jest większy od Francji

- Pójdziesz do tej restauracji chłopcem, a wyjdziesz mężczyzną. Niewiele jest tak mocnych przeżyć jak to, co cię teraz czeka. Spróbujesz najlepszego dania świata, ale nie ukrywam, że zdania są podzielone. Niektórzy nawet nie zbliżą się do stołu, na którym stoi. Są tacy, którzy wezwą policję, gdy się dowiedzą, że zamierzasz podać to gościom u siebie w mieszkaniu. Uwierz mi, że nie ukryjesz tego przed nimi. Nawet jeśli tego nie zobaczą, na pewno poczują”. 
 
Tak zaczyna się jeden z rozdziałów książki „Świat w pigułce, czyli Teksas jest większy od Francji” autorstwa Piotra Kraśki. Jest to kolejna publikacja wydana po serii książek „Świat według reportera”, w której znany dziennikarz opisuje podróże, jakie odbył na różnych kontynentach i w różnych częściach świata. Wędrówka rozpoczyna się od Włoch, następnie wiedzie przez: Szwecję, Alaskę, Stany Zjednoczone, Amerykę Łacińską, Bliski Wschód i Afrykę. W niektórych miejscach dziennikarz spędził kilka lat, w niektórych z nich był krócej. We wstępie pisze: „Nauczyłem się dwóch rzeczy. Nigdy nie bądź pewny, że wiesz, co cię czeka, i że najciekawszych rzeczy dowiesz się w najmniej spodziewanym miejscu”.

W swojej książce autor zapoznaje czytelnika z kulturą i obyczajami panującymi w każdym z krajów oraz miejscami wartymi zobaczenia. Na początek przenosimy się do słonecznych Włoch. Poznajemy typową dla Włochów beztroskę i radość życia; dowiadujemy się jak wysoko cenią sobie rodzinę oraz krąg znajomych. Sympatycy serialu „Przystanek Alaska” z chęcią przeniosą się do kolejnego etapu podróży. Jest to miejsce, w którym temperatura spada do -50 stopni Celsjusza; można spotkać tam psie zaprzęgi i łosie oraz zobaczyć przepiękne zjawisko, jakim jest zorza polarna. Całość napisana jest ciekawie i z humorem. Wiadomości historyczne przeplatają się tu z sytuacjami zaczerpniętymi z życia. Publikację uzupełnia duża ilość fotografii, ukazujących piękno opisywanych miejsc i mogących stać się dla nas inspiracją do przyszłych podróży.
   
Piotr Kraśko nie unika i trudnych tematów. Opisuje trzęsienie ziemi o sile 8 stopni w skali Richtera, które nawiedziło Peru w 2007 roku; konflikty na Bliskim Wschodzie; a także problemy w Afryce. Lektura jego publikacji zapoznaje nas z sytuacjami, które do tej pory być może zbyt mało sobie uświadamialiśmy: bogactwo, stojące w opozycji do skrajnego ubóstwa; wzajemna wrogość i ataki, w których giną niewinni ludzie. Te problemy skłaniają do większej tolerancji i głębszej refleksji nad naszym życiem. 

aja

niedziela, 14 października 2012

Christopher W. Gortner - Ostatnia Królowa

Joanna Kastylijska, zwana potocznie la Loca – Szalona, nieszczęśliwa hiszpańska księżniczka, córka wielkiej Izabeli Kastylijskiej i jej małżonka Ferdynanda Aragońskiego jest jedną z najbardziej kontrowersyjnych i enigmatycznych postaci w historii Hiszpanii.

Ta żyjąca na przełomie XV/XVI wieku księżniczka, wywodząca się z prastarego kastylijskiego rodu Trastamara, po dzień dzisiejszy nie jest jednoznacznie traktowana na kartach historii.
Wielu historyków zarzuca jej obłąkanie, schizofrenię, niezdolność do racjonalnego podejmowania decyzji w kwestii państwa, uleganie emocjom i żądzom, co miało się przyczynić do przejścia Hiszpanii w ręce dynastii Habsburgów.

Z drugiej strony wielka miłość ludu hiszpańskiego do swojej królowej, legenda o nieszczęśliwie oszalałej z miłość do swojego męża Filipa Pięknego księżniczki, poświęcającej swoje dobro na rzecz męża, swoich dzieci oraz Hiszpanii.

Książka Christophera W. Gortner pt. „Ostatnia Królowa” ukazuje nam Joannę, jako niezależną, mającą swoje zdanie księżniczkę, która jest świadoma swojego pochodzenia i brzemienia, jakie na nią spadło.
Młoda beztroska dziewczyna, córka wielkich królów katolickich: Izabelli i Ferdynanda, pogromców Maurów i zdobywców Nowego Świata. Zostaje wydana za mąż za księcia Flandrii, Filipa Burgundzkiego z rodu Habsburgów, zwanego Pięknym.

Na początku zniechęcona opuszczeniem Hiszpanii młoda Joanna przybywa do Flandrii, gdzie jednakże zatraca się w miłosnym uniesieniu z Filipem. Zakochana, buduję swój nowy dom i zakłada rodzinę. Wszystko zaczyna się zmieniać, kiedy okazuje się, że Joanna po śmierci swojego rodzeństwa staje się dziedziczką tronu Kastylii i Aragonii, późniejszej zjednoczonej Hiszpanii.

Joanna i jej dzieci stają się kartą przetargową, o którą walczą jej ambitny mąż Filip, surowa matka Izabella oraz niedoceniany ojciec Ferdynand. Sielanka dobiega końca i zostajemy wraz z Joanną wplątani w sieć intryg, kłamstw oraz wielkiej polityki. Widzimy powolne przejście bohaterki w stadium osamotnienia i szaleństwa, którego zwieńczeniem jest podróżowanie Joanny wraz z trumną zmarłego Filipa po rubieżach Kastylii, a ostatecznie - uwięzienie jej w ponurym zamku w Tordesillas.

Książka Christophera W. Gortnera jest adresowana nie tylko do wielbicieli powieści historycznych, znajdziemy w niej również intrygę, kryminał, czy też dramat psychologiczny. Jest to również książka o miłości, szaleńczego, pełenego pasji uczucia do męża, dumy i przywiązania do swojej rodziny oraz miłości do ojczyzny.
Polecam

Ps. Jeśli będziecie na południu Hiszpanii w Granadzie, to zajrzyjcie do Katedry na chwilę zadumy przy Joannie.

Siciliano

czwartek, 30 sierpnia 2012

Bram Stoker - Dracula

Młody, obiecujący prawnik Jonathan Harker wyrusza do Transylwanii, aby dopełnić ostatnich formalności związanych z kupnem przez hrabiego Draculę posiadłości w Londynie. Zachwycony gościnnością hrabiego bagatelizuje z początku nienaturalne wydarzenia, jakie mają miejsce wokół niego. Z czasem jednak zaczyna dostrzegać coraz to dziwniejsze zachowanie gospodarza, a początkowa sympatia przeradza się w strach przed nim. Odkrywając mroczne sekrety Draculi uświadamia sobie, że tak naprawdę cały czas był jego więźniem i niewiele wskazuje, aby miał z tej kabały wyjść cało. Mimo to postanawia uciec. Szczęśliwie dociera do Budapesztu, gdzie w tamtejszym szpitalu powoli dochodzi do siebie po traumatycznych wydarzeniach, związanych z pobytem i ucieczką z Transylwanii. W tym samym czasie hrabia Dracula, będąc już w Anglii, rozpoczyna w najlepsze swoją krwawą działalność.

Sięgając po „Draculę” byłem ciekaw, czy, a jeśli tak to jak bardzo zestarzała się ta książka. W końcu od jej napisania minęło już ponad sto lat. To dużo, zważając jak bardzo zmieniała się literatura w ostatnich dziesięcioleciach pod względem językowym, stylistycznym, czy światopoglądowym. Czy najsłynniejszy na świecie wampir jest jeszcze w stanie skutecznie przerazić współczesnego czytelnika? Rywalizować o palmę pierwszeństwa pod względem popularności, ze swoimi młodszymi pobratymcami, choćby z tymi z sagi „Zmierzch”? A może jego czas już przeminął, a w naszej świadomości istnieje jedynie jako patron, ojciec chrzestny dzisiejszych wampirów?

Na początku muszę zaznaczyć, iż moim zamierzeniem nie była chęć zdyskredytowania dzieła Stokera. Nie miałem zamiaru również przed nikim stawiać, a tym bardziej udowadniać tezy o zestarzeniu się „Draculi”. Interesowało mnie tylko, czy przeciętnemu miłośnikowi fantastyki, za jakiego się uważam, książka przypadnie do gustu. Czy świat wykreowany w powieści zaintryguje mnie, czy okaże się lekko naiwny. Jednym słowem chciałem poznać losy legendarnego księcia ciemności i skonfrontować jego wizerunek z moimi wyobrażeniami na temat wampirów.

„Dracula” jest powieścią epistolarną, co oznacza, że cała historia została przedstawiona w formie chronologicznie ułożonych fragmentów z pamiętników oraz z listów wysyłanych do siebie nawzajem przez bohaterów. Niekiedy akcja dodatkowo uzupełniana jest artykułami z lokalnej gazety. Niezależnie jednak od autora danej notatki, otrzymujemy szczegółowy zapis wydarzeń, poznajemy myśli bohaterów. Także same notatki wiele mówią o osobach je sporządzających. W jakim danym momencie były nastroju, czy pisały pod presją czasu. Jedynie zamiary i myśli Draculi są nam nieznane. Potęguje to tylko atmosferę grozy. Nie wiemy kiedy hrabia zaatakuje, ani kogo wybierze na swoją ofiarę. Pojawia się i znika. Jest postacią, która cały czas istnieje w naszej podświadomości, i która non stop krąży wokół nas.

To co najbardziej spodobało mi się w „Draculi” to bez wątpienia mroczny klimat. Od samego początku czuć, że to książka grozy. Jest coś niepokojącego w piórze Stokera. Na tym tle wspaniale prezentuje się tytułowy bohater. Prawdziwy, z krwi i kości wampir. Wysokie czoło, czerwone usta, blada skóra, no i przede wszystkim długie kły, stały się nieodzownym atrybutem każdego wampira. Z pozoru uprzejmy, szarmancki, w rzeczywistości podstępny, fałszywy oraz pozbawiony uczuć zabójca. Ideał zła. Nie dziwi więc sława, jaką zyskał i którą nieprzerwanie cieszy się od tylu lat. Nieco inaczej wygląda sytuacja w przypadku pozostałych bohaterów. Niby każdy z osobna posiada indywidualne cechy, jednak ich konstrukcja oparta została na tym samym schemacie. Mężczyźni to prawdziwi dżentelmeni, honorowi, szlachetni, z kolei kobiety zawsze piękne, zaradne, gotowe do poświęceń. No i wszyscy skorzy są do zaprzyjaźniania, wystarczy tylko jedno dobre słowo, drobny gest. Wiem, że taka postawa charakterystyczna była dla epoki, w której żył autor, jednak dziś wygląda to bardzo sztucznie. Czasem wręcz żałośnie. Niemniej, jeżeli przymkniemy oczy na konwenanse bohaterów, otrzymamy niezwykle interesującą, trzymającą w napięciu książkę. Książkę, w której strach kreuje się poprzez nastrój, a nie hektolitry krwi i wyprute flaki. Warto po nią sięgnąć, choćby ze względu na Draculę. Dla miłośników wampirów, pozycja obowiązkowa, dla pozostałych czytelników literatura mocno polecana.

quidam

poniedziałek, 9 lipca 2012

Barbara Demick - Światu nie mamy czego zazdrościć. Zwyczajne losy mieszkańców Korei Północnej

Ucieczki z Korei Północnej rzadko się zdarzały. Reżim robił wszystko, by je uniemożliwić. Obywatelom  Koreańskiej Republiki Ludowo-Demokratycznej nigdy nie towarzyszyły w podróżach służbowych żony i dzieci. Rodzina stawała się zakładnikiem. Uciekinierzy musieli żyć ze świadomością, że najbliżsi zapłacili dożywotnim zesłaniem do obozu pracy.

Tym, którym się udało uciec też nie było łatwo. Ludziom z Północy, którzy zarabiali dolara miesięcznie trudno jest przystosować się do życia w Korei Południowej, będącej jedenastą pod względem wielkości gospodarką świata. Przez sześćdziesiąt lat podziału Półwyspu Koreańskiego między mieszkańcami obydwu krajów powstały głębokie różnice. Podczas gdy większość mieszkańców KRL-D nie wie o istnieniu internetu, u południowego sąsiada odsetek gospodarstw z szerokopasmowym dostępem do sieci jest wyższy niż w Stanach Zjednoczonych, Japonii i Europie. Korea Północna pod względem kulturowym i gospodarczym nie zmieniała się od półwiecza. Nawet w wyglądzie zewnętrznym mieszkańców dwóch Korei są różnice. Przeciętny nastolatek z Południa jest o kilkanaście centymetrów wyższy od niedożywionego rówieśnika z Północy.

Barbara Demick jest dziennikarką, pracowała jako korespondentka w Seulu. Po wielu staraniach została wpuszczona do Korei Północnej i przekonała się, że poznawanie kraju na miejscu jest niemożliwe. Przydzielono jej „przewodnika”, który udaremniał wszelkie spotkania niezatwierdzone w narzuconym z góry programie wizyty, ograniczonym do zwiedzania pokazowych miejsc. Prawdziwy obraz Północy wyłonił się po siedmiu latach dzięki rozmówcom, którzy uciekli z Korei Północnej do Południowej.

Bohaterzy książki to: Mi-ran i Jun-sang, nastolatki. W Korei Północnej nie ma kultury randek. Małżeństwa najczęściej są aranżowane przez rodzinę lub sekretarzy partyjnych, a parom nie wolno publicznie okazywać swoich uczuć, nie uchodzi nawet trzymanie się za ręce. Dlatego młodzieńcza miłość pary nastolatków jest niezwykła.

Pani Song  – matka czwórki dzieci, żarliwa komunistka i wzorowa obywatelka, która podstępem została sprowadzona przez córkę do Chin, a potem do Korei Południowej.

Pełna poświęcenia doktor Kim. Od lekarzy Korei Północnej wymaga się bezinteresownej ofiarności - oddają krew, pobiera się od nich kawałki skóry, wykorzystywane do przeszczepów, wszyscy muszą zbierać w górach rośliny lecznicze.

„Zbłąkana jaskółka”, czyli bezdomny chłopiec, sierota Kim Hyuck, który gdy wyszedł z obozu pracy był tak osłabiony z niedożywienia, że bez odpoczynku z trudem mógł przejść sto metrów.

Oak-hee, córka pani Song, jako jedyna nie podzielała powszechnej miłości do Kim Ir Sena. Po jego śmierci nie udawała, że płacze.

Większość bohaterów książki w najśmielszych marzeniach nie wyobrażała sobie, że mogłaby wyjechać z Korei Północnej. Wszyscy uważali, że nie ma lepszego kraju niż KRL-D. To stanowisko nie zweryfikował nawet chaotyczny czas po śmierci Kim Ir Sena, gdy do władzy doszedł jego syn Kim Dzongil, a w kraju zapanował głód, w wyniku którego zginęła jedna piąta mieszkańców.

Korea Północna to najbardziej tajemniczy i najmniej opisany kraj świata. Książka B. Demick odtwarza losy sześciorga uciekinierów umiejętnie splatając z historią kraju pogrążającego się w chaosie. Czyta się świetnie. Polecam.


Hanka

poniedziałek, 25 czerwca 2012

Henning Mankell – Nim nadejdzie mróz


 Gdy w mojej głowie przebrzmiały ostatnie słowa „Niespokojnego człowieka”, książki kończącej cykl o losach komisarza Kurta Wallandera poczułem pustkę.  Pustkę, że o to już nigdy więcej nie spotkam się z moim ulubionym bohaterem. Że przygoda, którą wspólnie przed chwilą przeżywaliśmy, była naszą ostatnią na tym padole zła, przemocy, tragedii i ludzkich łez.  Kurt odszedł na emeryturę. Oddał odznakę, zdał broń i teraz siedzi na werandzie swego domu, patrząc jak świat w szaleńczym tempie wiruje wokół niego, a on… a on może w końcu przystanąć, by w spokoju odpowiedzieć sobie na nurtujące go od wielu lat pytanie – dokąd zmierza współczesna Szwecja? 

Każda seria, choćby nie wiem jak wspaniała musi, kiedyś się skończyć. Brak pomysłów, zmęczenie materiałem, śmierć twórcy, nowe wyzwania, powodów jest wiele, efekt na ogół ten sam, rzesze zrozpaczonych fanów. Wydawnictwo W.A.B., odpowiedzialne za dystrybucją książek Mankella w Polsce, jakby od dłuższego czasu przygotowywało się na taki obrót sprawy. Nie jest wszak tajemnicą, iż oprócz właściwego cyklu powstało jeszcze parę innych pozycji, w których komisarz odgrywał, jeżeli nie główną, to z pewnością ważną rolę. Przykładem może być powieść „Nim nadejdzie mróz”. 
 „Nim nadejdzie mróz” stanowi w pewnym sensie kontynuację drobnego wątku, jaki został zarysowany pod koniec „Zapory”, jednej z części cyklu. Dotyczy on Lindy, córki Wallandera, która w czasie wspólnego spaceru zwierza się ojcu ze swoich planów wstąpienia do policji:

-Wspominałeś, że ostatnio byłam tajemnicza – zaczęła. – I pytałeś, czym się zajmuję. Nie chciałam ci mówić, dopóki się nie zdecydowałam.
- Co chciałaś mi powiedzieć?
- Mam zamiar zostać policjantką. Zdawałam do Wyższej Szkoły Policyjnej.  Myślę, że się dostanę.
Wallander nie wierzył własnym uszom.
-Czy to prawa?
-Tak.*

Koniec lata 2001 roku. Ukończywszy szkołę policyjną, Linda wraca do rodzinnego Ystad, gdzie za niedługi czas rozpocząć ma pracę w tamtejszym komisariacie. Nie mogąc doczekać się dnia, kiedy po raz pierwszy założy mundur, postanawia odnowić stare znajomości. Gdy pewnego dnia, jedna z jej koleżanek znika w tajemniczych okolicznościach, rozpoczyna na własną rękę śledztwo mające na celu odnalezienie zaginionej. W między czasie, policja zostaje anonimowo powiadomiona o płonących łabędziach nad jednym z jezior, a w pobliskich lasach w brutalny sposób zostaje zamordowana starsza kobieta. Na pierwszy rzut oka wszystkie te wydarzenia nie mają ze sobą nic wspólnego. Wallander próbując złapać zabójcę kobiety początkowo, więc lekceważy teorię córki, jakoby te sprawy coś łączyło. Podążając każdy z osobna własnymi ścieżkami odkrywają coraz to nowsze fakty przekonując się, że to raptem preludium, wierzchołek góry lodowej czegoś, czego w ogóle się nie spodziewali. Czy uda im się zapobiec większej tragedii, jaką zaplanował przywódca tajemniczej sekty? Zresztą, kim jest ten człowiek? Gdzie go szukać? I najważniejsze, co tak naprawdę planuje?

W swoich książkach kryminalnych Henning Mankell kładzie zawsze nacisk na dwa elementy, to jest złożoność śledztwa oraz otaczające je tło społeczne. Nie inaczej jest też w powieści „Nim nadejdzie mróz”. Śledztwo, czy też w tym przypadku śledztwa prowadzone są przez bohaterów w bardzo skrupulatny sposób, mozolnie zbierają dowody, sprawdzają każdy, najmniejszy trop, przyglądają się po kilka razy wszystkim śladom, robią wszystko, aby tylko przybliżyć się do rozwiązania. Nie brakuje przy tym spięć, kłótni, wzajemnych oskarżeń. Jak to w rodzinie, ktoś powie. Jednak większość fanów komisarza będzie przecierać oczy ze zdziwienia czytając, że ten na ogół sympatyczny facet w jednej chwili potrafi stracić panowanie nad sobą, że nie znosi sprzeciwu, że tak naprawdę u najbliższych wywołuje strach. Mankell tym razem o wiele więcej miejsca poświęcił na opisy panujących relacji pomiędzy ojcem,a córką. O tym, jaki Kurt jest prywatnie dowiadujemy się z licznych przemyśleń oraz wspomnień Lindy. I muszę przyznać, obraz komisarza, jaki w nich jest kreowany raczej nie wpływa korzystnie na jego wizerunek. Zresztą czuć, iż motyw miłości rodzica do dziecka i toksyczność, jaka może z niej wynikać dominuje w tej książce. I nie chodzi tylko o relacje między głównymi bohaterami, gdyż problem ten sięga o wiele dalej. Obejmuje w znacznym stopniu postacie dalszego planu. 

Na podstawie książki „Nim nadejdzie mróz” powstał pierwszy odcinek, o tym samym tytule, szwedzkiego serialu zatytułowanego „Wallander”. Serialu moim zdaniem świetnego, oddającego rewelacyjnie klimat prozy Mankella. Z innych ciekawostek, o jakich należy wspomnieć, to pojawienie się Stefana Lindmana, bohatera znanego z powieści „Powrót nauczyciela tańca”. Jako nowy kolega z pracy, dzielnie wspiera wysiłki komisarza w schwytaniu mordercy. Wpada też w oko Lindzie…
Miłośnikom twórczości Mankella, „Nim nadejdzie mróz” powinien przypaść do gustu. Fakt, że pierwsze skrzypce gra tutaj córka Kurta, nie przeszkadza. Komisarza i tak jest tu dużo.  Przeciwnicy, z kolei znów będą mogli przyrównywać akcję do ciągnących się w nieskończoność flaków z olejem. Mnie, jako osoby przynależącej do tej pierwszej grupy, książka nie zawiodła – piątka.

* Fragment pochodzi z książki „Zapora”, przeł. Irena Kowadło-Przedmojska. - Warszawa : Wydawnictwo W.A.B., 2008

quidam

czwartek, 5 kwietnia 2012

Jo Nesbø – Pentagram (Trylogia z Oslo, akt III)


Okres urlopowy dla jednych bywa wybawieniem, dla innych prawdziwym przekleństwem. Jednym pozwala stanąć na nogi, innym przysporzyć tylko kłopotów. Na pewno coś o tym może powiedzieć naczelnik wydziału policji w Oslo, gdy z powodu licznej absencji swoich podwładnych do sprawy brutalnego zabójstwa młodej kobiety przydzielić musi dwóch swych najlepszych, a zarazem nienawidzących siebie nawzajem ludzi.
Komisarz Harry Hole od samego początku przejawia brak zainteresowania śledztwem. Załamany niepowodzeniem schwytania winnego śmierci jego byłej partnerki, prawie cały swój czas poświęca jedynej czynności, piciu. Alkohol zawsze był dla niego ucieczką od rzeczywistości. Kołem ratunkowym w chwilach osobistych upadków, niepowodzeń. Potrzebą stoczenia się na samo dno, by móc się odbić, na nowo narodzić, być niczym feniks, który zawsze odradza się z popiołów. Ale nie tym razem. Coś cienkiego, niewidocznego pękło. Pewna nieprzekraczalna granica została przekroczona. Harry zamiast odbić się od dna, wręcz przystaje, a nawet zaczyna kopać głębiej. Tego przełożeni znieść już nie mogą. Sporządzają odpowiednie pismo z wypowiedzeniem, które musi tylko podpisać naczelnik Biura Kryminalnego, lecz ten jest aktualnie na kilkutygodniowym urlopie...
Nie wiem, czy zwolnienie z pracy, czy jakiś wewnętrzny głos sprawia, że komisarz postanawia wziąć się w garść i ostatnie dni w robocie uczciwie przepracować. Prawie uczciwie. Ciągle odmawia zajmowania się sprawą zamordowanej kobiety. Woli odnaleźć porwaną z przed domu utalentowaną piosenkarkę, szykującą się do zagrania głównej roli w letnim musicalu. Pech chce, iż obie te sprawy bardzo szybko skrzyżują się ze sobą, a w międzyczasie dojdzie do kolejnych zbrodni. Czy na ulicach Oslo po raz pierwszy od niepamiętnych czasów grasuje seryjny morderca? Dowody na to mocno wskazują. Rozpoczyna się pościg za nieuchwytnym Kurierem śmierci.
Ostatnia część „Trylogii z Oslo” praktycznie niczym nie zaskakuje. Nesbø ciągle trzyma bardzo wysoki poziom, jeśli chodzi o konstruowanie intrygi kryminalnej. Gdzieniegdzie spotkać można się w prawdzie z zarzutem, braku w tej książce spektakularnego schwytania/ukarania Księcia, winnego śmierci partnerki komisarza -gdyż w końcu Harry osiąga swój cel i rozwiązuje sprawę, która od dłuższego czasu nie dawała mu spokoju, i która tak naprawdę przysporzyła mu więcej problemów, niż korzyści. Jednak mi osobiście rozwiązanie zaproponowane przez autora nie przeszkadza. Wręcz przeciwnie uznaję to za duży plus, że potrafił powstrzymać się przed wysadzeniem w powietrze połowy miasta, zabiciem setki typów z spod ciemnej gwiazdy, a wszystko to w imię sprawiedliwości. Jednym słowem Nesbø postawił na naturalność, niż na tanią sensację rodem z hollywoodzkich filmów. Nieco inaczej wygląda sytuacja ze złapaniem Kuriera śmierci. Sama budowa fabuły począwszy od pierwszego zabójstwa, a skończywszy na motywach działania mordercy nie może budzić najmniejszych zastrzeżeń. Dla mnie „Pentagram”, jeśli chodzi o sam pomysł na zbrodnię i jego realizację, jest najlepszą książką z całej trylogii. Ale… No właśnie, jest jedno ale. Dotyczy ono rozmowy komisarza z przestępcą chwilę po jego zdemaskowaniu. W pewnym momencie wyciąga on pistolet w kierunku Harrego  i… I dzieją się rzeczy, których nie rozumiem. To znaczy, czytelnik zostaje zmuszony przez pisarza o dopowiedzenie sobie, co też mogło się wydarzyć podczas tego spotkania. Z tym akurat problemu nie ma, jednak, albo z moją wyobraźnią jest coś nie tak, albo czegoś nie potrafiłem dostrzec, gdyż kiedy tworzyłem logiczny ciąg zdarzeń, postępowanie bohaterów w nim było wręcz irracjonalne. Odniosłem wrażenie, jakby autor zabrnął w ślepą uliczkę i zamiast się cofnąć, postanowił improwizować. Szkoda, bo przez ten drobny zgrzyt tworzy się niepotrzebna rysa na powieści, mogąca u niektórych rodzić poczucie rozczarowania. I dlatego książce daję zamiast piątki, cztery i pół.

quidam

Jo Nesbø – Trzeci klucz (Trylogia z Oslo, akt II)

Dwadzieścia pięć sekund. Tyle czasu na otwarcie sejfu ma kierownik oddziału jednego z banków w Oslo. Tylko tyle. Jeżeli nie zdąży zginie niewinny człowiek. Dwadzieścia cztery, dwadzieścia trzy... Paraliżujący strach, szok, lęk... Piętnaście, czternaście... Trzęsące ręce na próżno próbują z pęku kluczy wybrać ten właściwy. Pięć, cztery... Ostatni zamek. Dwa, jeden... Udało się. Teraz pozostaje jedynie spakować pieniądze. Sześć sekund później jest po wszystkim. Ale przestępca nie chwyta za torbę. Nie oddala się pośpiesznie z miejsca przestępstwa. Czas ucieka, policja w drodze, a on pochyla się do kobiety, którą w trakcie napadu trzymał na muszce, coś szepce jej do ucha, a następnie naciska na spust...
Stolicą Norwegii wstrząsa seria napadów na banki. Do złapania bandyty, nazwanego Ekspedytorem, powołana zostaje specjalna grupa śledcza, w skład której wchodzi komisarz Harry Hole. Szybko wychodzi na jaw, że praca w zespole dla takiego indywidualisty jak Harry, jest niczym innym jak trzymaniem psa na krótkiej smyczy. Nie zgadzając się z opiniami kolegów, postanawia więc wraz z nowo zatrudnioną policjantką samotnie podążać tropem przestępcy. Zadanie już i tak niełatwe, dodatkowo komplikuje śmierć cygańskiej artystki, w przeszłości kochanki komisarza. W prawdzie dowody wskazują na samobójstwo, sęk w tym, że to on jako ostatni widział ją żywą. A jeszcze większy sęk w tym, że nie wszystko z tego spotkania pamięta. Czy mógł przyczynić się w jakiś sposób do tej tragedii? Tajemnicze maile, jakie zaczyna otrzymywać tylko zdają się to potwierdzać.        
Drugi tom „Trylogii z Oslo” zachwyca. Tak po prostu. Nesbø jest mistrzem w zwodzeniu czytelnika. Niby daje wskazówki, niby przed każdym zakrętem umieszcza drogowskaz „Tędy do złapania przestępcy”, ale to ściema. Bezczelny żart pisarza. Na końcu i tak okazuje się, że prawdziwym winowajcą jest ktoś inny.
Co ciekawe, środki , jakie przeznacza na osiągnięcie tego efektu nie są jakoś szczególnie wyszukane. Poprzez misternie utkaną sieć zdarzeń, powiązań, autor umiejętnie kieruje akcją, tak że czytelnik nie jest w stanie ogarnąć wszystkiego co się wokół niego dzieje. A wtedy jak wiadomo nie trudno o błędną interpretację znaków, o błędne wysuniecie wniosków. Być może jednak tor naszego rozumowania jest słuszny, tylko Nesbø w sobie znany sposób sprawnie komplikuje oczywistość. Tak jakby konstruował akcję na kanwie pytania  „A co by było gdyby nie on...? ”. Zresztą, nie ważne jak, ważny jest piorunujący efekt końcowy i wypieki na twarzy w trakcie czytania kolejnych stron.
W „Trzecim kluczu” Harry prowadzi jeszcze jedno śledztwo. Związane jest ono z zabójstwem jego koleżanki, które miało miejsce w pierwszym tomie trylogii, zatytułowanym „Czerwone gardło”. Drobnymi kroczkami, bohater coraz bardziej przybliża  się do rozwiązania sprawy, jednak czy faktycznie zdemaskuje i ukarze tajemniczego Księcia musimy niestety poczekać do następnej powieści.
Na koniec wypadałoby napisać coś o wadach książki, a dokładnie o ich braku. Oczywiście, zawsze można się do czegoś przyczepić, coś wygrzebać, jednak z mojej strony byłoby to przysłowiowe szukanie dziury w płocie. Czepianie się dla samej idei czepiania. Powieść czyta się znakomicie, jednym tchem. Nic nie razi, nic nie kłuje w oczy. Każdy element, choć nierzadko niemiłosiernie poskręcany idealnie pasuje do kolejnego, tworząc obraz, który zaskoczy każdego.  
W 2010 roku Jo Nesbø został nominowany za powieść „Trzeci klucz” do nagrody Edgara Allana Poe. Ciężko się z tą nominacją nie zgodzić, gdyż jest to książka najkrócej mówiąc perfekcyjna. Kanon nie tylko skandynawskiego, ale ogólnoświatowego kryminału. Moim prywatnym zdaniem najlepsza część z całej trylogii. Mocna piątka.

quidam

Jo Nesbø – Czerwone gardło (Trylogia z Oslo, akt I)

W trakcie zabezpieczania trasy przejazdu prezydenta USA z lotniska w Gardermoen do Oslo sierżant Harry Hole omyłkowo strzela do agenta Secret Service. Za ten czyn, ku jego zdziwieniu zamiast zwolnienia zostaje awansowany do stopnia komisarza i przeniesiony do Policyjnych Służb Bezpieczeństwa (POT). Pierwsze tygodnie na nowym stanowisku dla Harrego nie należą do najprzyjemniejszych. Siedzenie przy biurku i przeglądanie sprawozdań z regionalnych biur POT  jest dla świeżo upieczonego komisarza mało emocjonującym zajęciem. Jedna z notatek, jednak przykuwa jego uwagę. Chodzi o tajemniczego strzelca, który w lasach w południowej Norwegii testował nigdzie niezarejestrowany karabin snajperski. Zaintrygowany pochodzeniem broni wszczyna prywatne śledztwo.  
Równolegle do rozgrywanych wydarzeń autor przenosi czytelnika na pola Leningradu z okresu II Wojny Światowej gdzie w nieludzkich warunkach po stronie Wermachtu walczyli  norwescy żołnierze. Młodzi, pełni wiary w słuszność swych czynów umierali za nie do końca swoją sprawę. Czy istnieje związek pomiędzy karabinem snajperskim, a zdarzeniami sprzed ponad pół wieku? Czy śmierć weterana wojennego niedaleko miejsca spotykania się neonazistów może wskazywać, że nad Norwegię znów nadciągają ciemne chmury? 
Powieścią „Czerwone gardło” Jo Nesbø rozpoczął tak zwaną „Trylogię z Oslo”, w której spoiwem łączącym tę i dwie kolejne książki jest wątek zabójstwa policjantki i zarazem dobrej koleżanki Harrego. Odnalezienie sprawcy, stanie się dla komisarza najważniejszym celem w życiu. Obsesją, której poświęci każdą wolną chwilę i która sprawi, że przyjdzie mu się mierzyć nie tylko ze sprytnym przeciwnikiem, ale również z samym sobą. Swoimi słabościami. I wszystkie znaki na niebie wskazują, że w tej walce z góry stoi na przegranej pozycji.
Intrygująca to książka. Poskładana z wielu różnorakich elementów, stanowi logiczną całość. Z jednej strony faszyści, z drugiej wojenna zawierucha, z trzeciej zabójstwo policjantki, z czwartej handel nielegalną bronią, z piątej... Oj wiele się dzieje. I może właśnie mnogość tych zdarzeń powoduje, że książce stylistycznie bliżej jest do amerykańskiego, niż skandynawskiego kryminału. Nie jest to zarzut z mojej strony. Oczywiście Nesbø nie wyzbył się w całości swego skandynawskiego rodowodu. Niemniej brakować komuś tutaj może charakterystycznej dla tego gatunku otoczki społecznej. Pytań z zakresu, co się dzieje z moim krajem, dokąd zmierza? Zwolnień akcji.  Przecież niektóre śledztwa ciągną się i ciągną. Fantastycznie potrafił uchwycić to Henning Mankell w cyklu o Wallanderze. Czytelnik na własnej skórze odczuwał, że bierze udział w żmudnym, skomplikowanym śledztwie. Tutaj tego nie ma. Także bohater jest troszkę z innej galaktyki. Niezwykle inteligentny, bystry, pomysłowy praktycznie w pojedynkę potrafiący złapać przestępcę. Chodzący ideał policjanta. Gdyby jeszcze nie był alkoholikiem... No właśnie, tak naprawdę, jedyną poważną wadą Harry'ego jest to, że jak zacznie pić, to już nie potrafi skończyć. Byle pretekst wystarczy by sięgnął po ukochaną buteleczkę Jima Beama. A gdy już po nią sięgnie, pewne jest, że na tej jednej się nie zakończy.
Niektórzy do alkoholizmu dorzucą również, że pali jak smok, że jest przemądrzały, cyniczny. Trudno się z tym nie zgodzić, jednak cechy te w dziwny sposób pozytywnie wpływają na wizerunek komisarza, jako prawdziwego faceta z jajami. Coś na wzór jego imiennika, Brudnego Harry'ego.
Mocną stroną „Czerwonego gardła” bez wątpienia jest misternie zbudowana intryga. Ciężko przewidzieć, co stanie się kartkę dalej. Nagłe zwroty akacji potęgują tylko niepewność czy białe faktycznie jest białe, czy czasem w rzeczywistości nie skrywa ono czerni. Jedynie do czego mogę się przyczepić, to że w świecie automatycznych sekretarek i telefonów komórkowych bohaterzy aby wyjawić zdobyte niedawno ważne informacje potrzebują najpierw spotkać się ze sobą. Czy tak ciężko napisać „Książę to...” ?. 
„Czerwone gardło” w 2004 roku zostało uznane w Norwegii za najlepszy kryminał wszechczasów. Czy był to osąd słuszny nie mnie oceniać. Czy dziś też tak Norwegowie uważają, tego nie wiem. Z pełną świadomością mogę jednak stwierdzić, iż w twórczości Nesbø jest przynajmniej jedna książka, którą cenię wyżej od „gardła”. Tą książką jest „Trzeci klucz”, kolejna część „Trylogii z Oslo”, ale więcej o tej powieści przy okazji  następnej recenzji. Powieść oceniam na piątkę z drobnym minusem.

quidam

czwartek, 16 lutego 2012

Felicitas Hoppe - Piknik fryzjerów

   Tym razem chciałbym krótko przedstawić czytelnikowi książkę Felicitas Hoppe pod tytułem „Piknik Fryzjerów”. Jest to zbiór opowiadań uhonorowanej kilkoma prestiżowymi nagrodami niemieckiej autorki. Prezentowana na tym blogu pisarka przy okazji książki pod tytułem „Pigaffetta”, tym razem popełniła zbiór krótkich opowiadań.
   Te stosunkowo krótkie teksty poruszają tematykę absurdu i ludzkiej egzystencji, podanych z chirurgiczną niemal precyzją. Można je porównać do literatury autorów takich jak Roland Topor, Pascal Bruckner, czy nasza rodzima  encyklopedia surrealizmu Agnieszka Taborska. Dlaczego coraz więcej autorów dostrzega potrzebę opisywania sytuacji nietypowych, groteskowych? Czytając tego rodzaju książki uświadomiłem sobie, że absurd, sytuacje skrajne, komedia zagrożenia, swego rodzaju brutalność sytuacji, oswajają nas z bólem egzystencji czy nawet z lękami, w tym z lękiem przed śmiercią, zaklinając ją na pewien czas, najpewniej aż do sięgnięcia po następną tego typu książkę. Czytelnik może uwolnić się choć na chwilę od cierpienia doznać katharsis, ale przede wszystkim zainspirować się będąc świadkiem czegoś nietypowego, czegoś co z pewnością nie będzie miało miejsca w jego życiu. Tego typu literatura ma w Europie długą tradycję. Mówimy przecież o sytuacji „jak z Kafki” czy „jak z Mrożka”.
   Tytułowy „Piknik fryzjerów” to wywód narratora opowiadania o tym , że włosy i ich strzyżenie, golenie zarostów ma związek z upływającymi dniami, porami roku czy najogólniej mijającym czasem. Narrator sam wstępuje w szeregi fryzjerów, stając się częścią permanentnego pikniku zwanego egzystencją. Inne opowiadania przybliżają nam przeróżne postaci, jak chłopiec trzymany w klatce i brany za niedźwiedzia, adwokat podróżujący koleją, czy też niezwykłe przedmioty: balkon wynajmowany na godziny i żywopłot, w którym ktoś się zagnieździł, lecz nie wiadomo kto.
   Zachęcam do lektury tej niezwykłej książki nie tylko tych, którzy są do niej przekonani, ale także tych, którzy nie obcują z tego typu literaturą. Myślę, że pomoże ona spojrzeć na rzeczywistość z nieco odmiennej perspektywy.

R.Z.

poniedziałek, 16 stycznia 2012

Marek Niedźwiecki - Nie wierzę w życie pozaradiowe

Są tacy, którymi wstrząsnęło lądowanie człowieka na księżycu. Są i tacy, którzy do dziś wspominają zwycięski remis piłkarskiej reprezentacji Polski nad Anglikami na Wembley (podobno 17. października był w 1973 r. wyjątkowo piękny). Ja również mam swój „pamiętny” dzień – to pewien jesienny piątek sprzed 17 laty, kiedy to pierwszy raz w życiu usłyszałam w radiu Listę Przebojów Programu Trzeciego... Marek Niedźwiecki wywrócił mój muzyczny świat do góry nogami. W swoim pokoju zapełniałam półki kolejnymi kasetami, na których nagrywałam ulubione utwory, słałam do pana Marka smarkate listy i oczywiście, raz w tygodniu, zdobywałam kartkę pocztową, by móc oddać głosy na ukochaną listę. A po piątkowym wieczorze, przychodziła sobota i kolejny program pana Marka – Markomania... Dość szybko zorientowałam się jednak, że muzyka muzyką, ale to jednak niezwykła osobowość „Niedźwiedzia” przyciąga przed głośniki rzesze słuchaczy. Jego muzyczne opowieści, zapowiedzi, wywiady, poczucie humoru i niesamowite wewnętrzne ciepło sprawia, że uwielbiam pana Marka do dziś, nie robiąc mu wyrzutów, w związku z – krótkotrwałym na szczęście – odejściem z „Trójki”. Było więc pewne, że „Nie wierzę w życie pozaradiowe” będzie dla mnie lekturą obowiązkową. Książka wciąga od pierwszej strony, a prosty i bezpośredni język powoduje, że czytając ma się wrażenie, że oto słuchamy kolejnej audycji pana Marka. Snuje on opowieść o rodzinie, szkole, przyjaźniach, pierwszej miłości. I o tym, jak to skromny, chudy okularnik z prowincji spełnia powoli swoje największe marzenia o byciu radiowcem. „Niedźwiedź” to również podróżnik (fani wiedzą, że jego ulubionym wakacyjnym celem jest Australia), ale i samotnik. Samotność, która w jego życiu zagościła od samego początku, nie jest jednak czymś, nad czym pan Marek ubolewa. „To nie ja wybrałem samotność, to samotność wybrała mnie” mówi i jest w tym życiu szczęśliwy. Książkę „połyka się” w jeden dzień. Nie jest obszerna, ponadto atutem są liczne zdjęcia. Książka ma jednak wielu krytyków, dlatego ostrzegam: „Nie wierzę w życie pozaradiowe” jest książką przeznaczoną tylko dla „trójkofili” oraz wiernych fanów pana Marka.

Driada

środa, 11 stycznia 2012

Dariusz Domagalski - Cherem

Piękne kobiety, ABW, mafia, seks i śmiertelnie niebezpieczne coś. Coś, co jak cień podąża sobie znaną tylko drogą, pozostawiając za plecami jedynie stosy okaleczonych ciał i hektolitry ludzkiej krwi. A to nie wszystko. Pozostaje jeszcze tajemnica, której ujawnienie może obrócić cały chrześcijański świat do góry nogami. Przerazić. Zburzyć aktualny ład i porządek.
    Dariusz Domagalski po cyklu krzyżackim tym razem postanowił przenieść się do czasów współczesnych umieszczając akcję swojej najnowszej książki w Trójmieście. Cherem to powieść sensacyjna z elementami horroru i fantastyki. To również powieść wielowarstwowa, gdzie akcja rozgrywa się na kilku płaszczyznach. Z jednej
strony mamy porachunki pomiędzy włoską camorrą, a mafią rosyjską. Z drugiej śledztwo prowadzone przez ABW w sprawie tajemniczej kradzieży kontenera pełnego przedmiotów kultu semickiego boga Baala. Z trzeciej zaś z odwiecznymi walkami między mistycznymi siłami, których wynik w zależności od zwycięzcy znacząco może wpłynąć na życie ludzkie. Wydarzenia te, choć z pozoru niemające ze sobą nic wspólnego, rozgrywające się każde z osobna, posiadają jeden wspólny punkt, jakim jest osoba Andrzeja Kamińskiego. Oficer Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego z Departamentu Zwalczania Sekt Religijnych próbując złapać złodzieja cennych artefaktów religijnych zagłębia się w środowisko gangsterskie nie zdając sobie nawet sprawy z jakim przeciwnikiem w rzeczywistości przyjdzie mu się mierzyć.
    Domagalski umiejętnie operuje napięciem, by na końcu zaskoczyć wszystkich, od bohatera począwszy, na czytelniku skończywszy. Także postacie drugoplanowe, dzięki realizowaniu własnych, osobistych celów, nie mających nic wspólnego z główną osią książki przyczyniają się do zwiększenia jej kolorytu. Mowa tu między innymi o komisarzu Rafalskim, dla którego najważniejszym okazuje się chęć przyskrzynienia człowieka uchodzącego w Trójmieście za nietykalnego, mającego lokalnych polityków, policjantów, prokuratorów w przysłowiowej kieszeni.
    Niestety, autorowi zdarza się ujednolicać zachowanie bohaterów. Bo czy poznana prawda u wszystkich musi wywoływać jednakowe uczucia grozy i strachu, tym bardziej jeżeli nie jest ona objawiona, a jedynie zapisana na kilku starych tabliczkach? Przeszkadzać mogą również pojawiające się zbyt szczegółowe jak dla mnie opisy, a to wschodu słońca, a to ulicy. Nijak ma się to do akcji, a niepotrzebnie ją wstrzymują. Na szczęście Dariusz Domagalski to nie Marek Krajewski więc na dokładne opisy wszystkiego co stoi, bądź się rusza, tutaj po prostu nie ma miejsca.
    Cherem choć nie wolny od wad, pozostaje jednak ciekawą propozycją na miłe zagospodarowanie kilku wieczorów. Zgrabnie napisana historia, z interesującym zakończeniem powinna spodobać się miłośnikom fantastyki, choć jak już na wcześniej wspomniałem nie jest to klasyczna książka z tego gatunku. Powinna również przypaść do gustu czytelnikom preferującym powieści sensacyjne. Oczywiście autorowi daleko do takich pisarzy jak Ludlum, Brown, czy choćby Kotowski, ale przy Cheremie też można dobrze się bawić. Mocne cztery.

quidam

Kaplan Robert D. - Bałkańskie upiory. Podróż przez historię

Jak większości Polaków kraje bałkańskie kojarzą mi się z urlopem, leniuchowaniem na plażach, kryształową wodą Adriatyku, niezapomnianymi pejzażami i zabytkami. Przeciętna wiedza historyczna o tej części Europy wyznaczana jest datami: roku 1914-go, II wojny światowej i zbrojnymi konfliktami lat dziewięćdziesiątych. Problemy narodów bałkańskich trudne są do ogarnięcia, zawsze były dla mnie synonimem politycznego chaosu, wielką zagadką i zamiast podjąć próbę zrozumienia, co właściwie się działo i dzieje w tamtym regionie, pozostaję przy stereotypach.
    Aż tu wpadła mi w ręce niezwykła książka amerykańskiego dziennikarza, która pomogła mi zrozumieć źródła konfliktów bałkańskich. W tym pasjonującym
połączeniu reportażu i eseju historycznego Kaplan pokazuje splot gwałtownych namiętności, które doprowadziły do pełnej okrucieństwa wojny.
    W pierwszej części książki opisuje kraje byłej Jugosławii – Serbię i Chorwację, wzajemną nienawiść zamieszkujących te kraje narodów. Nie zapomina o Bośni, Albanii i Kosowie. Niezwykle ciekawie przedstawia historię Macedonii, ziemi do której przyznają się zarówno Serbowie jak i Bułgarzy oraz Grecy.
    Podróżując przez Rumunię, pokazuje kraj dotkliwie poturbowany przez komunistyczny reżim Causescu, ale wraca też do historii, m.in. przejmujących opisów prześladowania Żydów przez rumuńskich faszystów.
    Kolejny kraj – Bułgaria - w porównaniu z Rumunią jawi się Kaplanowi pogodna i ciesząca się większą swobodą. Rozmowy, jakie przeprowadził z bułgarskimi przyjaciółmi, w Rumunii byłyby niemożliwe. Co ciekawe w latach osiemdziesiątych Rumunia odcięła się od Związku Radzieckiego i cieszyła się w Stanach dobrą opinią, była nawet objęta klauzulą specjalnego uprzywilejowania. Natomiast kilkuwiekowa niewola osmańska Bułgarii zakończona została przez Rosję. Dzięki uzyskaniu niepodległości Bułgarzy w jakimś stopniu godzili się z podporządkowaniem Sowietom.
    Ostatni rozdział autor poświęca niezwykle interesującej historii Grecji i jej konfliktom z Turcją.
    Książkę Kaplana można określić mianem majstersztyku reportażu podróżniczego. Napisał go na przełomie lat 80-tych i 90-tych, czyli zanim wybuchła wojna w byłej Jugosławii. Niemniej autor czuł nadchodzącą katastrofę, alarmował, że na Bałkanach wrze, został zlekceważony zarówno przez wydawców, którzy nie chcieli opublikować „Bałkańskich upiorów” w obawie, że temat nie przyciągnie czytelników oraz przez polityków, którzy nie dostrzegali zagrożenia.
    Na półkach księgarskich niedawno ukazała się najnowsza książka tegoż autora "Na wschód do Tatarii. Podróże po Bałkanach, Bliskim Wschodzie i Kaukazie." w Wydawnictwie Czarne. Już się cieszę na jej lekturę i mam nadzieję, że znajdę ją w Wojewódzkiej Bibliotece Publicznej w Opolu.

Hanka

Jakub Ćwiek - Ofensywa szulerów

Nie śpieszno mi było do przeczytania tej książki. Wszystko za sprawą pewnej negatywnej recenzji, którą znalazłem w Internecie. Dodatkowo pomysł na całą historię wydał mi się jakiś taki nijaki. To wszystko razem wzięte sprawiło, że nim w ogóle otworzyłem książkę, miałem już wyrobione o niej zdanie. I to niezbyt pochlebne. A tak przecież nie wolno. Nie w przypadku, gdy mamy do czynienia z jednym z ulubionych pisarzy. Pisarzem, który na dodatek nigdy nie zawiódł naszego zaufania. Dlaczego tak postąpiłem, trudno powiedzieć. Nic mnie nie usprawiedliwia. Jednak, nie pochylę głowy z pokorą. Nie będę też bił się w piersi, twierdząc jak mogłem w przedbiegach tak źle ocenić najlepszą książkę Jakuba
Ćwieka. Zrobię co innego, a mianowicie napiszę, że „Ofensywa szulerów” to jedna z gorszych pozycji w twórczości autora. Ale po kolei…
    Kair, tuż po wojnie. W jednym z hoteli, spotyka się trójka nieznających siebie nawzajem ludzi. Dzieli ich wszystko, od pochodzenia, poprzez zainteresowania, wykonywany zawód, a nawet sposób postrzegania świata. Trzy różne charaktery, które ktoś zebrał w jednym miejscu, kusząc dużymi pieniędzmi. Aby jednak dowiedzieć się więcej szczegółów, a zwłaszcza osobiście poznać zleceniodawcę, bohaterzy w jedną noc będą musieli opowiedzieć po jednej, konkretnej historii ze swojego życia.
    A historie są niezwykłe, jak niezwykłe są osoby je opisujące. Jasper Maskelyne, Jan "Kaczor Donald" Zumbach oraz Leni Riefenstahl tylko na pierwszy rzut oka wydawać się mogą postaciami niepozornymi, nic nam o sobie nie mówiącymi (chyba, że ktoś fascynuje się historią z lat 1935-1945). W rzeczywistości , na stałe zapisali się złotymi zgłoskami na kartach historii - tej prawdziwej, nauczanej w szkołach. Jasper Maskelyne był jednym z najwybitniejszych iluzjonistów w Wielkiej Brytanii i nie tylko. W czasie drugiej wojny jako pracownik brytyjskiego wywiadu przy pomocy zmyślnych atrap zasłynął m.in. ukryciem przed lotnictwem niemieckim portu w Aleksandrii. Jan Zumbach, polski pilot, uczestniczył w Bitwie o Anglię. Po wojnie pod pseudonimem Johnny "Kamikaze" Brown walczył jako najemnik w Afryce. Dowodził też lotnictwem wojskowym Katangi i Biafry. Z kolei Leni Riefenstahl, nazywana nadworną reżyserką Hitlera, zanim zaczęła kręcić filmy propagandowe uchodziła za uzdolnioną reżyserkę i dobrą aktorkę.
    Niestety, Jakub Ćwiek nadając opowiadaniom indywidualnego charakteru, adekwatnego do cech opowiadających bohaterów troszeczkę przedobrzył. Czytając historię Zumbacha odnosi się wrażenie, jakby to była bajka dla niekoniecznie dużych dzieci. Odważni, polscy piloci bez krzty strachu, niczym polska szlachta sarmacka stają do pojedynku z duchami słynnych niemieckich lotników, traktując to jako wielką, młodzieńczą przygodę, którą w przyszłości będą mogli godzinami opowiadać przy szklaneczce wódki. Opowiadanie Leni, najdłuższe ze wszystkich, dzięki cechom kobiecym miejscami przypomina bardziej melodramat niż fantastykę. Jest zbyt rozlazłe i nudne. Jedynie historia Maskelyne’a może podobać się w całości. Pozbawiona praktycznie elementów magicznych przenosi czytelnika w świat, w którym ciężko odgadnąć co jest prawdą, a co fikcją. Na pewno duże znaczenie ma tutaj sposób opowiadania przez Maskelyne’a – rzeczowo, konkretnie, jednym słowem po brytyjsku.
    Dużą niespodzianką (niekoniecznie miłą) po skończeniu lektury, może być fakt że Ofensywa Szulerów stanowi raptem wstęp do większej całości, z którą przyjdzie nam zapoznać się dopiero w kolejnym (kolejnych?) tomie. Przy czym, dzięki ciekawemu zabiegowi autora polegającym na przydzieleniu do każdego rozdziału jednej opowieści, książkę można traktować jako pojedynczy, kompletny twór. Z jednej strony mamy więc do czynienia z niezakończoną powieścią, a z drugiej ze zbiorem niezależnych od siebie opowiadań. Gdyby jeszcze opowieść Leni była krótsza, oceniłbym „Ofensywę” na 4-, a tak daję mocne 3.

quidam

Mariusz Czubaj - Kołysanka dla mordercy

Kiedy w podobnych okolicznościach ginie kolejny bezdomny, policjanci z miasta stołecznego Warszawy nie mają najmniejszych wątpliwości, że za tymi zabójstwami stoi seryjny morderca. Rozpoczyna się śledztwo, do którego zaproszony zostaje profiler z Katowic, Rudolf Heinz. Z każdym dniem odkrywane są coraz dziwniejsze tropy. Jaki związek z morderstwami ma tajemnicza śmierć znanego biznesmena, który w przeszłości w prowadzonej przez siebie firmie zatrudniał imigrantki ze Wschodu? Czy gwałt popełniony przed laty ma coś wspólnego z przestępcą? A może są to tylko prowadzące do nikąd - ślepe uliczki? Zadania śledczym nie zamierza ułatwiać także morderca. Przesyłane przez niego wskazówki tylko
potęgują pytania bez odpowiedzi.
     Ale morderca bezdomnych to nie jedyne zmartwienie Heinza. Znów przypomina o sobie Inkwizytor, psychopata, który parę lat wcześniej omal nie zabił profilera. I choć aktualnie przebywa on w pilnie strzeżonym szpitalu psychiatrycznym, powraca znowu, jak zły sen.
     „Kołysanka dla mordercy” to druga powieść kryminalna napisana samodzielnie przez Mariusza Czubaja. Wcześniej tworzył wspólnie z Markiem Krajewskim. Jest to też druga książka, w której jako główny bohater występuje Rudolf Heinz. Postać po przejściach. Targana problemami zarówno służbowymi, jak i prywatnymi. Z zamiłowania muzyk – w wolnych chwilach gra na gitarze w amatorskim zespole rockowym. Przede wszystkim jednak fachowiec w swojej profesji, uwielbiający samodzielnie polować na przestępców.
     „Kołysankę dla mordercy” czyta się z wielką przyjemnością. Liczne wątki poboczne, niekoniecznie mające cokolwiek wspólnego z śledztwem, czynią akcję bardziej złożoną, urozmaiconą. Pojawiające się znane nam z autopsji problemy społeczne i te bardziej, i te mniej poważne nadają powieści większego realizmu. Aż ciężko uwierzyć, że przy tylu elementach, książka nie przekracza nawet trzystu stron. Ale jak sam autor twierdzi, zawsze wolał on naszkicować dane zdarzenie, niż szczegółowo rozbierać je na czynniki pierwsze. I to w piórze Mariusza Czubaja widać.
     Jedyny zarzut, jaki można postawić autorowi, to czasami zbudowane zbyt banalnie i nienaturalnie rozwiązania. Mam tu na myśli np. sytuację, gdy główny bohater przypadkowo spotyka po raz pierwszy w życiu daną postać i od razu wie, że to ją właśnie poszukuje. Na szczęście są to drobne zgrzyty, nie wpływające praktycznie w ogóle na przyjemność czytania. Ocena cztery z małym plusem jak najbardziej zasłużona.

quidam

Jacek Piekara - Ja, inkwizytor. Dotyk zła

„Ja, inkwizytor. Dotyk zła” to kolejna (siódma) książka, wchodząca w skład napisanego przez Jacka Piekarę „cyklu inkwizytorskiego”, w którym przedstawione zostały przygody Mordimera Madderdina, inkwizytora zwalczającego wszelakie zło, herezje i zabobony. Co ciekawe, cykl ten powstaje w sposób niechronologiczny. I tak na początku do naszych rąk trafiały zbiory opowiadań przedstawiające wydarzenia widziane oczyma dorosłego już bohatera („Sługa Boży”, „Młot na czarownice”, „Miecz aniołów”, „Łowcy dusz”). Po nich pojawił się „Płomień i krzyż. Tom 1”, który de facto można traktować jako wprowadzenie do świata wykreowanego przez autora. Na
końcu zaś otrzymaliśmy dwie książki („Ja, inkwizytor. Wieże do nieba” oraz „Ja, inkwizytor. Dotyk zła”), gdzie poznajemy losy młodego, ledwie co rozpoczynającego swoją karierę inkwizytorską Mordimera.
     Cały cykl, mimo że cieszy się bardzo dużym zainteresowaniem wśród miłośników fantasy, moim zdaniem nie zawsze trzyma jednak równy, wysoki poziom. Zdarzają się w nim opowiadania niestety słabe, jak choćby te znajdujące się w zbiorze „Łowcy dusz”. Jak zatem prezentuje się najnowsze dzieło Piekary?
     Przystępując do czytania „Dotyku zła”, powiem szczerze miałem wielkie oczekiwania wobec tej książki, pamiętając jak świetnie bawiłem się czytając wcześniejszą pozycję autora. Dodatkowo mój apetyt podsyciła, pewna bardzo dla mnie ważna osoba, stwierdzając: „ona jest jeszcze lepsza niż poprzednia”. Niestety, nie jest…
     To nie jest tak, że Piekara tym razem napisał kiepską rzecz. Na tych ponad trzystu stronach składających się na dwie mini powieści zatytułowanych „Dotyk zła” oraz „Mleko i miód” otrzymujemy praktycznie wszystko to, za co polubiliśmy opowiadania o Mordimerze Madderdinie. Mamy więc i humor (zdanie z biciem w „Dotyku zła” dosłownie mnie zmiażdżyło), i sprawnie napisane dialogi, i odpowiednio budowane napięcie, a także charakterystycznego, zapadającego na długo w pamięć bohatera (określającego siebie mianem uniżonego sługi). Więc co jest nie tak?
     Po pierwsze znika element zaskoczenia. O ile w poprzednim zbiorze pojawiały się drobne, aczkolwiek dość urozmaicające akcję szczególiki (swoiste smaczki), których w żaden sposób nie byłem wstanie przewidzieć, to tu, może nie licząc pewnych wydarzeń z końcówki opowiadania „Miód i mleko”, czegoś takiego praktycznie nie uświadczyłem. Kolejne moje zastrzeżenia budzi widoczna różnica w jakości pomiędzy samymi historiami. Przy bardzo dobrym „Dotyku zła”, „Mleko i miód” wypada niestety znacznie gorzej. Za taki stan odpowiadają tutaj między innymi częste, zbyt długie jak dla mnie, niekiedy wręcz nudnawe monologi bohatera. Dodatkowo odniosłem wrażenie, że czas w niektórych momentach jakby zatrzymał się w miejscu - wydarzenia wloką się i wloką. A jeśli do tego wszystkiego dodać, niezbyt ciekawy, ogólny pomysł na opowieść, „Mleko i miód” potraktować można jako opowiadanie, napisane troszkę na siłę, a już na pewno niepotrzebnie wydłużane.
     Podsumowując, „Ja, inkwizytor. Dotyk zła” jest książką przyzwoitą, bez wielkich rewelacji, ale i bez większych wpadek. Nierówną. Przy czym, nawet jeśli pojawiają się uwagi pod adresem poszczególnych opowiadań, zaraz rekompensowane są one choćby przez wspomniane wcześniej szczególiki. Fani Mordimera Madderdina powinni być więc zadowoleni, jednak nie sądzę aby ich liczba diametralnie wzrosła wśród osób, które poprzez tę lekturę postanowiłyby rozpocząć przygodę z „cyklem inkwizytorskim”. Mocna 3+.

quidam

Michel Houellebecq - H.P. Lovecraft. Przeciw światu, przeciw życiu

Książka Michela Houellebecq`a jest pod wieloma względami oryginalna. To opowieść o życiu wielkiego twórcy literatury grozy, a zarazem świadectwo przeżyć estetycznych samego Houellebecqa.
     Pisarzy łączy pewna niechęć do cywilizacji, co znajduje wyraz w twórczości obu. Owa niechęć do świata i do ludzi doprowadzała niejednokrotnie Lovecrafta na skraj załamania nerwowego. Ten samotnik z Providence, postkolonialnego miasteczka północnych Stanów, miał zawsze przy sobie buteleczkę z cyjankiem na wypadek gdyby chciał popełnić samobójstwo. Na szczęście nigdy do tego nie doszło, a pisarz stworzył wiele intrygujących opowiadań.
     Pochodził ze starej angielskiej, arystokratycznej rodziny o tradycjach purytańskich i źle znosił kontakt z innymi kulturami niż rodzima. Lovecraft nie był religijnym człowiekiem, zachował jednak purytański sposób bycia, co wiązało się z pewnymi samoograniczeniami nakładanymi na własną osobę. W swoich utworach opisywał całe zastępy Dawnych Istot, będących pewną projekcją istniejących postaci, które spotykał na swojej drodze i do których był wrogo nastawiony. Precyzyjnie opisywał świat przedstawiony, niczym naukowy referat, który miał być wygłoszony przez szalonego naukowca.
     Warto zanurzyć się w tej książce i dać ponieść się fascynacji francuskiego pisarza, nawet w przypadku gdy sami nie przepadamy za Lovecraftem.

R.Z.

Krzysztof Kotowski – Obława

„Dwóch braci zaczyna rządzić krajem…” – te słowa, widniejące na okładce książki idealnie oddają świat, w jaki chce nas przenieść Krzysztof Kotowski w swojej powieści „Obława”. W świat, który znakomicie znamy, pełen głupoty, absurdu, fałszu, politycznych gierek i brutalnych prób zniszczenia przeciwnika. Myli się jednak ten, kto pomyśli, że książka jest próbą podsumowania władzy pewnych bliźniaków. Myli się również ten, kto stwierdzi, że mamy tu do czynienia z karykaturą Polski (tej rządzonej za czasów dwóch braci). Kotowski powyższe wydarzenia polityczne traktuje tylko jako pretekst, tło dla uwiarygodnienia snutej przez siebie historii. Bo może zaplanowanie przyłapania na gorącym uczynku posła
próbującego przekupić pewną posłankę, nie wynikło z ciężkiej pracy dociekliwych dziennikarzy z TVN-u, tylko z walk pomiędzy tajnymi agentami? A łzy na twarzy innej posłanki, czy faktycznie były efektem udanej akcji CBA, a zwłaszcza pracy tajemniczego Tomka?
    Cała historia rozpoczyna się wraz z nastaniem IV RP, kiedy to w tajnych służbach do głosu dochodzą nowi ludzie. Zaczynają się czystki. Giną agenci, którzy pracowali dla poprzedniej władzy. Kto zabija? Kim jest tajemniczy Wilk. Na te pytania próbuje odpowiedzieć agentka Ultra oraz Adam Kniewicz, dziennikarz wplątany podstępnie w całe te zamieszanie. Rozpoczyna się wyścig z czasem.
    „Obława” jest napisana w stylu, jaki ja uwielbiam, mało opisów, dobre dialogi, wartka akcja oraz tam gdzie trzeba spora dawka dobrego humoru. Dzięki tym zabiegom, książkę czyta się z zapartym tchem, wręcz się ją „połyka”. Widać, że autor doskonale wie, jak napisać wciągającą fabułę. Żadnych przestojów, mielizn, czy słabszych fragmentów. Z czystym sumieniem mogę ją polecić miłośnikom książek sensacyjnych.

quidam

Frantz Vaillant - Roland Topor. Zduszony śmiech

Książki tej nie polecałbym, tym, którzy nie lubią twórczości Rolanda Topora, znanego również w Polsce rysownika, pisarza, aktora, scenografa. Ponieważ jest ona dość rzeczowym portretem ludzi, którzy tworzyli po drugiej wojnie światowej, gdzie miały miejsce różnego rodzaju ruchy, ścierały się prądy artystyczne. Był to okres burzliwego rozwoju kultury w całym zachodnim świecie.
     Topor to człowiek – orkiestra. Jego twórczość jest bogata i dotyczy wielu dziedzin sztuki. Był wyznawcą syntezy sztuk, a więc pewnej integracji sztuki. Twierdził, że współczesny artysta musi sięgać po różne środki, żeby lepiej wyrażać siebie we współczesnym świecie.
     Sztuka Topora ma swoją genezę w trudnym dzieciństwie, które przeżywał pod okupowaną Francją, jako dziecko pochodzenia żydowskiego. Stąd wziął się słynny czarny humor widoczny w jego książkach i grafikach.      „Zduszony śmiech” jest portretem nie tylko wybitnego artysty, ale również panoramą całego barwnego środowiska artystycznego Francji, w którym Roland czuł się jak ryba w wodzie i z którym był zaprzyjaźniony. Przeplatają się w książce Vaillanta wątki ze świata mediów, mody, sztuki wysokiej i popkultury. Niewątpliwą zaletą owej biografii są wspomnienia samego bohatera książki. Jak sugeruje autor nigdy Rolanda nie spotkał, ale na wskutek wielkiej pracy udało mu się skrupulatnie odtworzyć kolejne lata życia tego artysty na podstawie wielu wspomnień ludzi, którzy znali Rolanda ; członków rodziny, przyjaciół, współpracowników.

R.Z.

Jeff Lemire - Opowieści z hrabstwa Essex

„Opowieści z hrabstwa Essex” to historia stworzona przez kanadyjskiego twórcę Jeffa Lemire. Jest to tzw. powieść graficzna, czyli coś w rodzaju komiksu, ale o większej objętości i większym ciężarze gatunkowym. Powieść graficzna przyszła do Polski z Zachodu i dziś staje się coraz bardziej popularna, jako pewnego rodzaju czytelnicza alternatywa. Ja bym jednak widział to zjawisko jako uzupełnienie tradycyjnych książek. Powieści graficzne często poruszają ważne problemy, a niejednokrotnie są pastiszem, bądź tworzone są na motywach danej książki.
     Jednym z najbardziej rozwiniętych gatunków tego medium jest komiks autobiograficzny. I z tej tradycji czerpał Jeff Lemire tworząc swoją książkę.
    Historia opowiedziana przez Lemire podzielona została na trzy księgi uzupełnione przez specjalne dodatki jak historia pewnego klubu bokserskiego. Przeplatają się tutaj losy bohaterów w różnym wieku i o różnych charakterach. Jednak zazwyczaj coś ich łączy. Mogą to być więzy pokrewieństwa, czy też wspólnie przeżywane historie. Najważniejsze zdają się być tutaj wątki autobiograficzne. Mamy więc dzieciństwo spędzone na farmie, przynależność do drużyny hokejowej, poczucie osamotnienia w wielkim mieście. Zmienia się perspektywa czasowa, ale zawsze jesteśmy świadkami wydarzeń z hrabstwa Essex.
    Polecam książkę tym wszystkim, którzy lubią oryginalne podejście do opowiadania historii.

R.Z.

Jacek Dukaj - Wroniec

„Wroniec” Jacka Dukaja to opowieść o stanie wojennym widziana z perspektywy kilkuletniego chłopca. Realia tego okresu stają się tutaj pretekstem do ukazania fantastycznego świata, w którym rządzą odmienne prawa i logika snu. Kilkuletniemu Adasiowi istota zwana Wrońcem porywa rodziców. W ten sposób zaczyna się odyseja małego chłopca w poszukiwaniu porwanych.
    W książce pojawiają się różnego rodzaju złowrogie postaci ze świata Wrońca mające inspirację w realiach stanu wojennego. Są to m.in. MOMO pałujący, Bubecy kłamliwi, Podwójni agenci, Milipanci – Turbulenci. Spersonalizowane zostają stalowe Suki, GAZ ludożerczy, Szarzyzna (dnia codziennego). A także pojawiają się orygi-nalne, jak Złomot
    Niewątpliwie mocną stroną tej niezwykłej książki jest język. Adaś znajdując sposób na nazwanie czegoś, jednocześnie znajduje sposób na wyjście z danej sytuacji. Mamy tutaj więc do czynienia ze współczesną bajką, lecz bajką dla dorosłego czytelnika. Jak zapewnia wydawca, książka jest o Adasiach i dla Adasiów, a więc osób, które przeżyły stan wojenny będąc dziećmi. Jak każdej bajce i tej towarzyszą ilustracje, mające tutaj nieco komiksowy charakter.
    Chciałbym zwrócić uwagę czytelnika na audiobook, który czyta wyśmienicie Jan Peszek, oddając kapitalnie wszystkie wyrazy dźwięko-naśladowcze.

R.Z.

Peter V. Brett - Malowany człowiek

W tej powieści wykreowany przez Bretta świat ma dwa oblicza: dzień to czas ludzi, natomiast noc należy bezapelacyjnie do demonów. Ludność opisywanej krainy chroni się przed nocnymi potworami za pomocą magicznych runów. Ludzie nie ośmielają się walczyć z demonami, uważając tę walkę za z góry skazaną na niepowodzenie.
    Tak poznajemy jedenastoletniego Arlena, który nie może pogodzić się z tym , że jego ojciec okazał się tchórzem i nie stanął do walki z potworem, kiedy ten zaatakował jego matkę. Poznajemy także Leseshę, która jest pośmiewiskiem całej wioski powodu jednego kłamstwa oraz kilkuletniego Rojera, który po ataku potworów traci.
całą rodzinę.
    Na kartach książki obserwujemy jak każdy z nich dorasta, dojrzewa do nowej roli-pogromcy otchłańców.
    Bohaterowie książki Bretta to najzwyklejsi mieszkańcy, którzy dopiero po jakimś czasie odkrywają u siebie pewne heroiczne cechy pozwalające marzyć o próbie uwolnienia ich świata od nękającej go nocami plagi.
    Domniemywać należy, że główni bohaterowie spotkają się, aby wspólnie wydać walkę bestiom, które nie pozwalają im na prowadzenie normalnego życia.
    Książka jest napisana bardzo sprawnie,”czyta się”, akcja wciąga od pierwszych kart. Brett ukazuje świat nękany przez potwory, świat pełen zła, ale również świat w którym jest miejsce na miłość, altruizm i heroizm. Wydaje się, że miłośnicy fantastyki powinni być usatysfakcjonowani tą powieścią i to bardzo.

Piotr

Thomas Stearns Elliot i William Butler Yeats - poezje

 Tym razem chciałbym zachęcić czytelnika do sięgnięcia po dwa tomiki poezji. Wydane pięknie w podobnej szacie graficznej, stanowiącej jak chciał zapewne wydawca, swoisty dyptyk. Na oba tomiki składają się utwory dwóch noblistów, których dzieła stanowią przełom w literaturze światowej. Wstępem opatrzył je inny noblista Czesław Miłosz. Oba poematy należą do kanonu literatury współczesnej.
    Pierwszy z nich to „Ziemia Jałowa” Thomasa Stearnsa Eliota. Pisana przez autora z pewnym humorem, zawiera charakterystykę cywilizacji Zachodu. Jej ocena według Eliota jawi się pesymistycznie. W dużym uproszczeniu można powiedzieć, że autor porównał cywilizację zachodnią do pustynnej ziemi, gdzie nie ma miejsca na powstawanie nowych wartości. Jedynie co pozostaje współczesnemu człowiekowi Zachodu, to oglądanie się na minione wieki i tam upatrywanie inspiracji dla siebie. Dlatego też Eliot został anglo-katolikiem.
    Na tomik Williama Butlera Yeatsa składają się dwa poematy: „Odjazd do Bizancjum” i „Wieża”. W pierwszym z nich wyrażony zostaje kult sztuki. Sztuka uosobiona jest jako niewzruszone Bizancjum. To do sztuki Yeats adresuje swój poemat i wierzy, że będzie trwała, jak niegdyś cesarstwo, bo jest przekonany, że dzięki niej człowiek nie poddaje się rozpaczy.
całą rodzinę.
    Drugi z poematów jest refleksją na temat miejsca, w jakim poeta zamieszkał, czyli wieży. Przewija się tutaj korowód barwnych postaci. Podkreślone zostają ich niezwykłe cechy, wzajemne relacje i wpływ, jaki mieszkańcy tej okolicy mieli na siebie.

R.Z.

Cormac Mccarthy - Dziecię Boże

Książkę Cormaca McCarthy poleciłbym wszystkim zwolennikom mrocznego spojrzenia na świat rodem z cmentarnych ballad Nicka Cave'a czy ponurych songów Toma Waits'a. Głównym bohaterem powieści jest odtrącony Lester Ballard – prostak i nikczemnik. Jego odrzucenie przez społeczeństwo sprawia, że dopuszcza się czynów straszliwych staczając się na samo dno. Przystaje do podobnych sobie, morduje i włóczy się bez celu. Kiedy po dokonanym morderstwie kryje zwłoki na strychu swojej chaty, dom ogarnia pożar. Ma to wymiar symboliczny. Autor uzasadnia tezę, że nie ma miejsca dla zwyrodnialców przy domowym ogniu, który sprawia, że funkcjonujemy w społeczeństwie. Z drugiej strony nie ocenia Ballarda - „profesjonalnego producenta koszmarów”
Obok niezwykle poetyckich opisów południowego pogranicza Stanów Zjednoczonych jego przyrody i rytmu czasu McCarthy przekazuje „na sucho” postępowanie Lestera Ballarda i jego zbrodnie. Niezwykłe w tej książce jest to, że autor każe czytelnikowi cieszyć się kiedy ten wzrusza czy kiedy przeżywa swoje małe święta jak te urządzone przy ognisku w jaskini z mortadelą. Zbrodnie natomiast podane są często w lakoniczny sposób jakby samemu Ballardowi nie sprawiały żadnego trudu. Bo kiedy Ballard zabija…

R. Z.

Barbara Kosmowska - Puszka

Książka Puszka opowiada o nastoletniej dziewczynie nazywanej przez wszystkich Puszką. Jej mama dostała roczne stypendium naukowe do Japonii, w związku z tym Puszka musiała wyjechać z Warszawy, do nieznanej w ogóle babci, do Słupska. Wchodzenie w dorosłość to trudny okres każdej nastolatki, ale jeżeli jeszcze nie ma się przy sobie życzliwych osób, staje się to o wiele większym problemem. Bohaterka przeżywa wiele trudnych chwil w swoim życiu, od pozornej przyjaźni, poprzez poznawanie sekretów rodziny. W Słupsku poznała Miłkę, dziewczynkę - optymistkę. Jej wielka radość życia czyni ją - nadzwyczajną, wielkoduszną osobą.
    W tej książce każdy się zmienia, nawet nasza Puszka.

    Moim zdaniem książka ta opisuje sceny z życia wzięte. Autorka ma świetny styl pisania, który oddaje nastrój i chwile które bohaterzy przeżywają. To świetna książka, którą warto przeczytać.

DKK Lubsza

Eric-Emmanuel Schmitt - Oskar i Pani Róża

Czy można odzyskać wiarę w obliczu śmiertelnej choroby? Dziesięcioletni bohater książki Erica-Emmanuela Schmitta, Oskar, nie wierzył w możliwość dokonania tego, aż do spotkania z enigmatyczną panią Różą. Niepokorny chłopiec jest chory na białaczkę i pozostało mu niewiele dni życia, jak sam mówi „podpalił psa, kota i mieszkanie (zdaje się nawet, że upiekł złote rybki)”. W zapasach z rzeczywistością i chorobą pomaga mu postać, o której niewiele możemy powiedzieć - pani Róża. Osoba ta, była zapaśniczka, potrafi - jak gwarantuje Oskar - znaleźć wyjście z każdej sytuacji. To właśnie „ciocia Róża”, jak ją nazywa nasz mały bohater, proponuje Oskarowi pisanie listów do „Szanownego Pana Boga”, a także traktowanie
każdego cennego dnia życia jako kolejnych dziesięciu lat. I w ten sposób Oskar co dnia pisze list opisujący tajemnice każdego z dziesięciu lat życia, z jego urokami i smakiem, a nade wszystko z jego przemijaniem. Pojawiają się takie kwestie jak lęk przed śmiercią, wyrażanie uczuć, Bóg w obliczu cierpienia. Im bardziej Oskar zbliża się w kierunku śmierci, tym bardziej zaczyna wierzyć w Boga, coraz bardziej otwierając się na niego. Dzieli się z nim swoimi spostrzeżeniami i przemyśleniami.
     Książka jest swego rodzaju przewodnikiem po życiu, autor stara się przekazać najważniejsze życiowe mądrości, konkludując, że jest ono największym darem i tylko ten, kto może je stracić, jest w stanie docenić jego wartość. Jest to ostrzeżenie, ale również wskazówka, że trzeba żyć intensywnie i każdą chwilą, jakby życie miało się zaraz skończyć.

R. Z.

Henriego Michaux - Niejaki Piórko

„Niejaki Piórko” Henriego Michaux to zbiór krótkich opowiadań ujmujących istotę losów tytułowego Pana Piórko. Jest to bohater niepokojący, który ma styczność z rzeczywistością fantastyczną z pogranicza jawy i snu. Pan Piórko na kartach tej niewielkiej książeczki miewa przeróżne, dziwne przygody. Kluczowym pojęciem przydatnym do zrozumienia intencji autora jest tutaj słowo surrealizm. Piórko to przykład groteskowego bohatera, który w każdej przygodzie omawianego tomiku wpada w sytuację wywołującą u niego zakłopotanie lub ogólne zaskoczenie. Wybitny krytyk literacki, pisarz i tłumacz Jerzy Lisowski porównał tę postać do bohaterów wykreowanych
przez Charliego Chaplina. W tych filmach również ogólny chaos wydarzeń daje się we znaki bohaterowi i ma wpływ na jego niezwykłe postępowanie. Być może, jak ma to miejsce w filmach Chaplina, Pan Piórko jest dla Henriego Michaux swoistym alter ego, w którego postaci genialny pisarz realizuje obrazy wykreowane przez swoją wyobraźnię.
    Zbiorek „Niejaki Piórko” sugeruje nam, jak kruche i delikatne jest istnienie człowieka w świecie, dając na to dowody co chwilę. Raz jest mowa o utraconej głowie, fetyszu który przechodzi z rąk do rąk jako rodzaj prezentu, za chwilę o zmasakrowanym ciele rozjechanym przez pociąg w trakcie snu i konsekwencjach prawnych tego faktu. Historie opowiadane przez autora przypominają też trochę niesamowity i gęsty od grozy istnienia świat Kafki. Mnie najbardziej utkwiło w pamięci opowiadanie zatytułowane „Noc z Bułgarami”. W opowiadaniu tym pojawia się problem usuwania trupów z pociągu. Dopiero na samym końcu tekstu pada pomysł, żeby wyrzucić je przez okno.

R. Z.

Janusz Świtaj - Dwanaście oddechów na minutę

„Wielu zniechęca perspektywa porażki. Nie warto się nad tym zastanawiać. Po pierwsze zawsze jakiś sukces osiągniemy (…), a po drugie chodzi o to, by walczyć, by umrzeć na polu bitwy. Patrzcie, ilu zdrowych umiera pokonanych przez życie!”
Janusz Świtaj, Dwanaście oddechów na minutę, str.171


    Wiele jest dzisiaj książek nagradzanych. Słusznie i niesłusznie. Równie wiele – licznych nagród literackich, nie tylko w Polsce, ale na całym świecie. Te wszystkie wyróżnienia przyznawane są po to, by zwrócić uwagę,
zachęcić do sięgnięcia po tę czy inną pozycję. Jednakże książki nagradzane, rekomendowane przez znawców i krytyków literatury nie zawsze są tak chętnie wybierane przez czytelników. Inne są gusta czytelników, inne jurorów. „Dwanaście oddechów na minutę” nie należy do tej kategorii książek, nie znajdziemy jej na liście najpopularniejszych ani nominowanych do którejś z nagród. Nie jest to lektura ani łatwa, ani lekka, jak nie było i nie jest łatwe życie jej autora. Mimo to warto po nią sięgnąć. Nie tylko warto, ale trzeba.
    Janusz Świtaj to całkowicie sparaliżowany człowiek, znany z mediów ze swego dramatycznego apelu o zaprzestanie uporczywej terapii. Pisze o sobie: „Mam niemal dwa metry wzrostu ( co zresztą rodzi wiele komplikacji), a z tych dwóch metrów żyje tylko głowa. Tylko ona wystaje zza zasłony śmierci”. Ta „wystająca zza zasłony śmierci” głowa, ołówek trzymany w ustach, którym Świtaj uderzał w klawiaturę komputera, złożyły się na powstanie tej książki.
    Książka ta porusza problem bardzo aktualny we współczesnych czasach. Temat eutanazji przewija się ciągle w mediach, coraz częściej i więcej słyszy się o jej legalizacji na świecie. Co jakiś czas pojawiają się publiczne dyskusje między jej zwolennikami a przeciwnikami.
    Niezależnie od światopoglądu uczestników takich debat pozostaje problem opieki nad chorymi i sparaliżowanymi. Niestety bowiem, zaciekle prowadzona nad tą kwestią dyskusja, tak często obecna w przekazach medialnych, nie przekłada się na poprawę losu i opieki nad tymi najbardziej zainteresowanymi. Są oni ciągle najbardziej niezauważani i bezbronni, przykuci do swych łóżek, zdani na łaskę i niełaskę innych, najczęściej jednak na pomoc swych rodzin, nierzadko będących u kresu wytrzymałości fizycznej i psychicznej spowodowanej koniecznością ciągłej opieki, na którą ich bliskim nie starcza już sił. W 2007 roku autor „Dwunastu oddechów na minutę” wnioskował do sądu o umożliwienie mu zaprzestania uporczywej terapii w razie śmierci jednego z rodziców opiekujących się nim stale od kilkunastu lat w małym mieszkaniu na ósmym piętrze jastrzębskiego bloku.
    Niepełnosprawność sprawia, że osoby te sytuowane są poza społeczeństwem, a z racji swej niepełnosprawności nie mają prawa głosu. Ale oni są i zawsze będą w każdym społeczeństwie, bo nikt nie może zagwarantować, że będzie do końca życia zdrowy i sprawny. Wiele osób zdrowych często narzeka na swoje życie, poddaje się apatii i zniechęceniu. Nie stać ich, aby w swoim życiu coś zmienić.
    Historia życia tego człowieka, który przez siedem lat spisywał to, co przeżył i przeżywa do dziś, i jego walka o ludzką godność mogłyby zmotywować do lepszego życia niejedną całkiem sprawną i zdrową osobę. Od szesnastu lat jest całkowicie sparaliżowany i żyje tylko dzięki temu, że pomaga mu w oddychaniu respirator, jego „pan i władca”, który pozwala mu mówić w rytmie właśnie dwunastu oddechów na minutę. Jednak przede wszystkim żyje dzięki opiekującym się nim rodzicom, co zresztą zostało wyraźnie zaznaczone w dedykacji na początku książki: „Moim rodzicom i tym, którzy oddali Wam swoje nogi, ręce i wszystkie marzenia – Waszym rodzicom”. Jest to książka bardzo szczera, w której zawarta jest relacja z walki o życie, zdrowie i ludzką godność. Janusz Świtaj pisze o wartości życia ze swojej perspektywy. Książka ukazała się w 2008 roku, rok wcześniej Polacy usłyszeli jego dramatyczny apel, a na ekranach telewizorów zobaczyli młodego człowieka mówiącego z wielkim trudem i wysiłkiem. Jak mówił Janusz dziennikarzom podczas premiery swej książki – praca nad nią była dla niego bardzo dużym wysiłkiem fizycznym i emocjonalnym.
    Doceniając ten wysiłek, czytelnik sięgający po „ Dwanaście oddechów na minutę” może się przekonać sam, jak wiele problemów mają na co dzień niepełnosprawni, z jakimi trudnościami muszą się oni borykać. „Niestety osoby, które żyją szybko trybem zapędzonego życia, nie zdają sobie sprawy, że nawet najmniejsze przeszkody dla nas są trudne do pokonania” – to słowa Janusza Świtaja.

     „Dwanaście oddechów na minutę” to książka niezwykła, a na niezwykły szacunek zasługuje jej autor. Dla tych, którzy po nią sięgną, płynie z niej mimo wszystko wiele optymizmu i przesłanie, aby umieć się zatrzymać i żyć dobrze i godnie. Szacunek, podziw – to nie jedyne uczucia, które rodzą się po przeczytaniu tej historii. Jak można przeczytać na okładce, książka wywołuje silne i skrajne emocje. Jest to książka, obok której nie można przejść obojętnie, tak jak nie można przejść obojętnie obok łóżka chorego. „Nikt nie ma prawa przejść obojętnie obok łóżka chorego” – w tym streszcza się wszystko. „Dla człowieka, który jest całkowicie zdany na łaskę innych, kwestia obojętności, ciągłego dopominania się o uwagę jest absolutnie kluczowa” – pisze Janusz Świtaj, odwołując się do słów Jana Pawła II.
    Od czasu ukazania się tej książki i rozpoczęcia pracy w fundacji Anny Dymnej „Mimo wszystko”, gdzie wyszukuje za pośrednictwem Internetu osoby w podobnej do swojej sytuacji, jego życie zmieniło się, zaczął naukę w szkole średniej, ale nadal chciałby skrócenia swego pełnego udręki życia: „Mam jakieś zajęcie, dzięki któremu moje ciągłe przebywanie na tym świecie komuś jest do czegoś potrzebne, ale nadal jestem całkowicie sparaliżowanym Januszem Świtajem, podłączonym do respiratora. Nie da się od tego uciec. Moim największym marzeniem jest koniec tej udręki” – podkreśla Świtaj.
    Książka-autentyk, książka-przestroga, dająca wiele do myślenia, pobudzająca do refleksji nad życiem, śmiercią i wiecznością. I choć to tematy niełatwe, warto mimo wszystko po nią sięgnąć, aby przekonać się, ile naprawdę jest warte ludzkie życie, którego zdrowy człowiek często w ogóle nie docenia.

Grażyna Grajoszek

Irena Matuszkiewicz – Przeklęte, zaklęte

Klamrą spinającą powieść jest klątwa rzucona przed laty przez Cygankę. Młoda wówczas dziewczyna, Marcysia, nie chciała zapłacić za wróżbę, więc wygłoszone przekleństwo „Bądź przeklęta, głupia! Ty i twoje całe babskie nasienie aż do piątego pokolenia. Obyście nigdy nie poszły za tych, których kochacie, oby los wiecznie pod górę was prowadził” spłynęło na nią i na kolejne pokolenia. I zgodnie z tą przepowiednią snuje się rodzinna opowieść obejmująca historię życia pięciu kobiet, stanowiących cztery kolejne pokolenia.
     Rodzinny album otwiera Marcjana Mojta, zamojska chłopka z dziada pradziada. Jest ona też swoistym „słupem granicznym” między wiejskością a miejskością rodziny.
Ona pierwsza – wychodząc za mąż – opuszcza rodzinne gospodarstwo, jednak jej przekonania ciągle obracają się wokół ziemi i tradycji wyniesionej z domu rodzinnego. Bowiem tylko posiadanie odpowiedniej ilości gruntu daje zabezpieczenie na przyszłość i jest gwarancją wyższego statusu społecznego. Inaczej myślą już jej córki – Eleonora i Zofia. Obie układają sobie życie w mieście (Zofia wyjeżdża nawet do Niemiec) i robią wszystko, by nie żyć tak jak ich matka. Ela prowadzi wraz z mężem zakład krawiecki, Zofia zostaje pielęgniarką. Dla Eleonory ciągle praca jest najważniejsza, ale już jej córka, Mirosława, ma inne priorytety. Zostaje lekarką, jednak to rodzina jest dla niej źródłem satysfakcji. Najmłodsza z rodziny, Agnieszka, jest już zupełnie „współczesną” dziewczyną – wykształconym konserwatorem zabytków, ale i szczęśliwą przyszłą mamą.
     Kolejne opowieści pokazują, jak przez lata zmieniała się Polska i sytuacja kobiety w kraju. Od chłopki – o wartości której decyduje ziemia, a o losie – rodzice, po kobietę samodzielną, świetnie radzącą sobie w życiu. Agnieszka – najmłodsza z przedstawionych kobiet – mentalnie, obyczajowo, społecznie oddalona jest o lata świetlne od swej prababki. Zmieniające się czasy zmieniają ludzi, otwierają umysły i dają nowe możliwości. Dzięki wrodzonej inteligencji i zdobytemu wykształceniu kolejnym bohaterkom udaje się osiągnąć wyższy status społeczny, ale i odnaleźć szczęście.
     Być może to dzięki temu pozytywnemu przesłaniu powieść Ireny Matuszkiewicz czyta się z przyjemnością. Książka – szósta z kolei w dorobku autorki – inna jest od poprzedzających ją utworów. Mimo bardzo przystępnej formy: prostego, ale bogatego języka, przejrzystej konstrukcji powieści – ciężar gatunkowy tej książki jest większy. Prowokuje bowiem do zadania sobie pytania o własne korzenie, o wartości, które starali się przekazać nam rodzice, o ukryte w pamięci przeszłych pokoleń historie naszych przodków.

Piekarz Krystyna