poniedziałek, 31 marca 2014

Arnaldur Indriðason - Jezioro


Kleifarvatn to jezioro islandzkie znajdujące się niecałe 25 kilometrów od Reykjavíku. Po trzęsieniu ziemi, jakie miało miejsce w 2000 roku zauważono, że poziom wody drastycznie zaczął w nim spadać. W trakcie licznych badań nad tym zjawiskiem, pewnego wiosennego dnia, hydrolożka Sunna natrafia na częściowo wystający z wyschniętego dna szkielet. Wezwani policjanci odkrywają, że jest on przywiązany do dziwnej aparatury. Z czasem okazuje się, iż owa aparatura to urządzenie nasłuchowe wyprodukowane w Związku Radzieckim w latach sześćdziesiątych. Kim był denat? Co łączyło go z radzieckim sprzętem szpiegowskim? Na te pytania próbuje odpowiedzieć komisarz Erlendur Sveinsson. Zadanie nie jest jednak proste, gdyż jedynie co wie o zmarłym, to że był mężczyzną i zmarł mniej więcej 40 lat wcześniej. Równolegle ze śledztwem poznajemy losy zafascynowanej socjalizmem młodzieży islandzkiej, która w nagrodę za oddaną służbę w partii otrzymywała możliwość studiowania między innymi na Uniwersytecie w Lipsku. Wyjazd do kraju, gdzie panował jedyny słuszny ustrój dla wielu z nich okazywał się brutalnym zderzeniem z ziemią. Pełni optymizmu i wiary, że mogą zmienić świat na lepsze, stykali się rzeczywistością, która niewiele miała wspólnego z prawdami, jakimi byli karmieni na co dzień w Islandii. Bo czy przez inwigilację, podsłuchiwanie lub zastraszanie można budować lepsze jutro? Gdzie leży w człowieku granica między dobrem a złem? Badając sprawę tajemniczej śmierci mężczyzny, Erlendur Sveinsson krok po kroku poznaje prawdę na temat roli Islandczyków, jaką odgrywali w „dziwnej” wojnie pomiędzy Wschodem a  Zachodem.

„Jezioro” to bardzo dobry kryminał. Choć śledztwo toczone jest w bardzo powolnym tempie, brak szaleńczych pościgów, strzelanin, książkę czyta się z wielką przyjemnością. Niewątpliwie za taki stan rzeczy odpowiada język, jakim Arnaldur Indriðason kreuje świat. Pełen chłodu, ciemności, z elementami depresji, a może nawet i klaustrofobii. A jednak jest tu jakaś magia, coś co przyciąga uwagę czytelnika. Ja to nazywam realizmem. Indriðason nie tylko skupia się na śledztwie, w jego powieściach ważną rolę odgrywają postacie, ich charakterologia, relacje między nimi. Nie ma tu krystalicznie idealnych bohaterów, są ludzie ze swoimi zaletami i wadami, ze swoimi problemami i kłopotami. Choćby komisarz Erlendur Sveinsson, z jednej strony świetny śledczy, a z drugiej wielki przegrany jeżeli chodzi o życie prywatne. Tak też jest w rzeczywistości, nie wszystko jest kolorowe i piękne. Podobnie sprawa wygląda w „Jeziorze”, autor moim zdaniem perfekcyjnie uchwycił zwyczajność przeciętnego dnia ozdabiając go szczyptą mrocznego pesymizmu. 

Arnaldur Indriðason to bez wątpienia jeden z najlepszych współczesnych pisarzy kryminałów na świecie. Wielokrotnie nagradzany, między innymi Szklanym Kluczem (nagroda za najlepszą powieść kryminalną w krajach nordyckich) i Złotym Sztyletem (nagroda przyznawana przez Stowarzyszenie Pisarzy Literatury Kryminalnej za najlepszą powieść kryminalną). „Jeziorem” udowodnia, że nie przypadkowo cieszy dużą popularnością. Dla miłośników skandynawskiej zbrodni, a zwłaszcza twórczości Mankella lektura bezwzględnie obowiązkowa.

quidam 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz