
Ciekawie na tym tle wypada tytuł „Na własną rękę”, norweskiego pisarza Chrisa Tvedta. Jest to kryminał, gdzie ze świecą możemy poszukiwać silnie zarysowanego tła społecznego, mozolnego śledztwa, bohatera z licznymi problemami osobistymi, ponurej atmosfery, czyli tych wszystkich elementów charakterystycznych dla skandynawskiego kryminału. Czy w związku z tym mamy ciągle jeszcze z nim do czynienia? Na okładce książki wprawdzie jest napisane - „Chris Tvedt to nowa gwiazda skandynawskiego kryminału”, ale czy tak w rzeczywistości jest? Czy wszystko co pochodzi z Norwegii, Szwecji, lub Danii wpisuje się w ten nurt? Moim zdaniem nie. Czytając opinie na temat książki natrafiłem na zdania jakoby czegoś tu brakowało. Moje odczucia były podobne, czegoś brak, a dokładnie elementów Skandynawii. To nie wina autora, że ktoś doczepił mu łatkę „nowej gwiazdy”, wprowadzając przy okazji czytelników w błąd. Kryminał skandynawski to dość specyficzny wór i nie należy wrzucać do niego wszystkiego jak leci. Zwłaszcza, iż „Na własną rękę” jest samą w sobie dobrą powieścią i nie potrzebuje tego typu zaszufladkowania.
Książka stanowi kontynuację cyklu, z prawnikiem Mikaelem Brenne w roli głównej. Tym razem staje on w obronie człowieka oskarżonego o gwałt i brutalne zabójstwo czternastolatki. Wszystkie dowody wskazują na winę oskarżonego, jednak udaje się go uniewinnić dzięki zeznaniom pewnego świadka. Początkowa radość z sukcesu, z czasem przeradza się w zwątpienie. Brenne rozpoczyna prywatne śledztwo w celu rozwiązania wszelkich wątpliwości. Musi mieć pewność, czy aby przy jego pomocy na wolność nie wypuczono niebezpiecznego mordercy.
Pierwszą myślą jaka wpadła mi do głowy w trakcie czytania książki było uznanie Chrisa Tvedta, jako norweską odpowiedź na znanego amerykańskiego pisarza Johna Grishama. Jednak to trochę błędne porównanie. Tvedt w odróżnieniu od twórcy fantastycznych thrillerów prawniczych, nie używa specyficznego prawniczego języka, przebieg samych rozpraw opisuje dość pobieżnie, bez zagłębiania się w szczegóły. Poszukiwania przez bohatera odpowiedzi na nurtujące go pytania, też ciężko nazwać śledztwem. Bardziej na ślepo uruchamia bieg zdarzeń, nie mając pojęcia, dokąd tak naprawdę zmierza. Otrzymujemy z tego powodu troszkę naiwną akcję, która wbrew pozorom potrafi wciągnąć. Brzmi to może mało wiarygodnie, ale z każdą kolejną stroną coraz bardziej ciekawiło mnie, jakie będzie zakończenie historii. A te jest bardzo zaskakujące. Autor sprytnie żongluje dowodami, by w odpowiednim momencie dać czytelnikowi do zrozumienia, iż prawda nieraz ma wiele twarzy. Dobry kryminał, wart polecenia wszystkim fanom tego gatunku.
quidam
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz