poniedziałek, 25 stycznia 2016

Ania Witowska - Babskie fanaberie... czyli w cholerę z tym wszystkim

„Padłeś? Powstań!” krzyczała z odbiorników pewna reklama telewizyjna. Było to ponad pięć lat temu.  Dziś Ania Witowska  w podobnym tonie zdaje się krzyczeć każdą stroną swojej książki bo – jak pisze autorka –– „tkwi w Tobie siła, aby spróbować ponownie stanąć na nogi i zawalczyć o siebie”. Przekaz jest tożsamy. „To, czego chcesz, jest możliwe!” – czytamy na odwrocie.

Dlaczego sięgnęłam po „Babskie fanaberie”? W ostatnim czasie wychodzi coraz więcej prawie-psychologicznych książek, mniej lub bardziej ambitnych pozycji poradnikowych, „coachingowych” (jak to modnie się teraz ujmuje), które odkrywają (bądź starają się odkrywać) przed nami złudne mechanizmy umysłu – a wszystko po to, byśmy już bardziej świadomi i bardziej spełnieni mogli kroczyć przez życie z dumnie podniesionym czołem. Czy taka właśnie jest książka Ani Witowskiej? Na pewno do tego aspiruje, więc uznałam, że warto się z nią zapoznać. Kto by nie chciał podnieść wysoko czoła i  idąc, nie musieć więcej patrzeć pod nogi?

„Babskie fanaberie” nasycone są dobrymi radami, wskazówkami, nawet ćwiczeniami, które mają wesprzeć nas na drodze „zmiany”. Nie brakuje tu także subiektywnego punktu widzenia autorki, która powoli przybliża nam własną drogę doświadczeń. Pożerając kolejne strony, natrafiamy na masę anegdot, historii zaczerpniętych z życia, ogrom ujmujących metafor i pięknych grafik, które naprawdę czarująco dopełniają treści. Wszystko to sprawia, że banały, które nieraz podsuwa nam autorka, wydają się zdecydowanie łatwiej przyswajalne – a powiedzmy sobie szczerze, bardzo trudno przyswaja się banały. Słysząc daną prawdę po raz setny i po raz setny wpuszczając ją jednym uchem, wypuszczając drugim, uśmiechając się kpiąco pod nosem, trudno wyciągnąć z niej jakiś przekaz. Ania Witowska często bardzo trafnie celuje swoją intencją, dzięki czemu łatwo przychodzi „wysłuchanie” jej, a krótkie formy zdają się zdecydowanie temu sprzyjać.

„Przysiadłam na piachu i zaczęłam przyglądać się falom” – pisze Witowska – „Przypływ. Odpływ. Przypływ. Odpływ. Logiczne, prawda? Naturalny rytm. Aby kolejna fala mogła przypłynąć, poprzednia musi odpłynąć. Analogicznie:  aby otworzyć drzwi, trzeba je najpierw zamknąć; aby napełnić szklankę trzeba ją najpierw opróżnić”.  Prościzna.

Myślę, że to pozycja bardzo przystępna. Przypuszczam, że osoby, które miały już do czynienia z podobnymi „uświadamiającymi” książkami podejdą do niej raczej z należytym dystansem, nie próbując palić autorki na stosie za „oczywiste oczywistości”. Osoby poszukujące, które wciąż czują, że z ich życiem jest coś nie tak, ale bardzo chciałyby to zmienić... kto wie, może to jest książka dla Was. Nie zrażajcie się zbytnio – to naprawdę przyjemna lektura, podana w estetyczny, lekki sposób, którą można czytać spokojnie, na raty lub połykając na raz, posiłkując się pożądaną dawką motywacji. Nie wiem, czy ostatecznie pomoże, ale na pewno nie zaszkodzi. A przyjemność estetyczna zostaje. Mnie została.

Joanna

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz